6 listopada 2014

z Lubym w Polsce

/
2 Komentarzy
Koniec października i początek listopada spędziliśmy w Polsce. Spędziliśmy, my czyli ja i Luby. Dla niego była to pierwsza wizyta nie tylko w moim kraju, ale i w Europie. Z Lubym znamy się już prawie dwa lata. Jak on to ujął, mieliśmy swoje wzloty i upadki, ale wyszliśmy na prosta i nastał czas by Luby poznał moja rodzinę.

Pierwsze mile zaskoczenie miał już na lotnisku w Helsinkach - "jak tu spokojnie i nie ma żadnych podejrzanych typów" - stwierdził. To samo miało miejsce na lotnisku w Warszawie. 
Kolejne zdziwienie było w dzielnicowym urządzenie miasta. Luby jest przyzwyczajony do tego, co widział w Ameryce, czyli do restrykcyjnych kontroli przed wejście do jakiegokolwiek budynku państwowego. A w Polsce nic z tych rzeczy!



Sam pobyt był krotki, bo tylko 5 dni na miejscu, które minęły jak z bicza strzelił. Ponieważ ostatnie 2 tygodnie były pracowite dla każdego z nas, plan był by.... wreszcie odpocząć.
I w ten sposób mieliśmy grafik wypleniony spotkaniami rodzinnymi i przyjacielskimi do granic (naszych) możliwości. Udało się nam wyskrobać półtora dnia na zwiedzanie, wiec byliśmy na Starówce, Powązkach nocą 1-wszego listopada i w Muzeum Powstania Warszawskiego. Luby lubi muzea, a ja chciałam zobaczyć pistolet prastryja.

Jedzenie tez Lubemu smakowało, a najbardziej... pełnoziarnisty chleb mojej mamy! Do tego stopnia, ze jadł go trzy razy dziennie i po każdym posiłku mówił, ze już się nie może doczekać następnego. I oczywiście pytanie, czy taki mu upiekę. Do jedzenia były tez pierogi, tradycyjne szynki i kiełbasy, pasztet z gęsi (kolejny faworyt Lubego), ogórki kiszone, żurek, pomidorowa, rosół itd. I wszystko mu smakowało! Poza...... kapusta kiszona! Smalcu tez nie chciał spróbować....

Rodzina przyjęła Lubego bardzo serdecznie i nie było większych problemow w komunikacji, gdyż każdy mówił wystarczająco po angielsku. Bylo za to kilka kulturowych wpadek. Najbardziej podobało mi się, jak Luby włożył sobie wielka łyżkę startej marchewki do zupy pomidorowej. Hihihi. Stwierdził później, ze słabo smakowało to połączenie.


Ogólnie wyjazd uważam za bardzo udany i mam nadzieje, ze Luby będzie ze mną często do Polski zaglądał. Na obecna chwile nie może tutaj pracować (jego zawód wymaga licencji, a w tej chwili ma ja jedynie na Japonię i Stany Zjednoczone), wiec pozostaje nam przyjeżdżać w celach wizytowych. Następnym razem zapewne odwiedzimy Kraków!


2 komentarze:

  1. Jak słodko z tym chlebem, hihi! :D Pokazywanie swojego kraju ukochanemu z innego jest zawsze fajne ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. starta marchewka do pomidorówki? to nie mogło się udać :D

    OdpowiedzUsuń