26 października 2012
Pogoda zaczyna sie psuc, mrozna zima z 0 stopniami C nadciaga coraz szybszym krokiem i jej oddech czuc juz na karku, zwlaszcza o poranku, gdy jest juz tylko 12C.
Coraz czesciej pada tez deszcz (juz mniej wiecej raz na tydzien/dwa tygodnie), co przy tutjeszym wietrze znad jeziora czesto oznacza, ze zostanie sie przemoczonym od stop do glow, a o otwarciu parasola mozna zapomniec (chociaz niektorzy probuja). 

I w takie dni bardziej niz rower sprawdza sie autobus. Haczykow jest jednak kilka: 
1) przystanek mam wprawdzie pod domem, ale autobus rano tylko jeden. Jak sie na niego spoznie, to umarl w butach;
2) autobus kosztuje 200 jenow za przejazd, co oznacza dzienny wydatek dodatkowych 400 jenow. Nie lubimy;
3) O ile poranny autobus mi pasuje, powrotny juz troche mniej. Ten zatrzymujacy sie pod domem jezdzi wieczorem raz na godzine (czyli pol godziny czekania). Na szczescie jest tez drugi autobus, skrecajacy przy supermarkecie, w ktorym zawsze robie zakupy, i w dodatku jest on super dopasowany czasowo do pociagu. Lubimy.

Wielokrotnie zdarzylo mi sie jechac autobusem, ale musze przyznac, ze za kazdym razem jestem pozytywnie zaskoczona. Ponizszy opis jest opisem autobusow tylko w mojej miejscowosci. Byc moze w metropoliach typu Tokyo jest to troche inaczej zorganizowane (w Kyoto autobusy sa takie same).

Przystanek

Autobus zatrzymuje sie na przystanku tylko wtedy, gdy ktos na nim stoi (badz ktos chce wysiasc, ale o tym dalej). Przytanki nie maja zatoczek - autobus zatrzymuje sie na chwile na ulicy (oczywiscie blokujac tym samym caly ruch,). Przystanki sa oznakowane okraglym znakiem z napisem "Autobus" i z nazwa przystanku.

Znak na autobus jest pod latarnia w ksztalcie dzownu (swoja droga, ulica z tymi latarniami to Bell Road). Zdjecie jest ze stycznia tego roku, ale jak pomysle, ze mnie cos takiego niedlugo czeka to brrrrr.

Rozklad jazdy z przystanku pod domem. Jak widac, ilosc czestotliwosc kursowania jest porazajaca.  

Autobus

Do autobusu wsiadamy tylnimy drzwiami (a raczej srodkowymi, bo sa one wlasciwie w polowie pojazdu), a wysiadamy przednimi.


Tak wyglada wnetrze autobusu. Z zoltej skrzyneczki, bierzemy bilet. Niektore, dluzsze przejazdy kosztuja nie 200, a 300 jenow, wiec majac taki bilet pokazujemy go przy placeniu i kierowca wie czy go oszukalismy czy nie.
W gornej czesci zdjecia jest tablica z cyframi. To tam wyswietla sie, do ktorego przystanku jaka obowiazuje kwota. Ten autobus mial akurat krotka trase, wiec bilety nie byly potrzebne - wszystkie przystanki kosztowaly 200 jenow.
Bardzo ciekawe, a niestety slabo widoczne na zdjeciu, sa dwie rzeczy. Po pierwsze, w prawym gornym rogu zdjecia sa dwa swietla-neony. Gorny - zielony, ma napis "autobus zatrzymuje sie na nastepnym przystanku" i zapala sie gdy ktos wcisnie przycisk "STOP" na znak, ze chce wysiasc. Nie na niego jednak chcialam zwrocic uwage, ale na ten pod nim, z napisem "uwaga na gwaltowne chamowanie", ktory zapala sie za kazdym razem, gdy kierowca wciska pedal chamulca.
Kolejna ciekawa sprawa jest wlasnie prowadzacy pojazd. Nie jest on oddzielony od pasazerow zadna szyba ani drzwiami. Ma za to mikrofon i na bierzaco mowi co robi, zaczynajac od: "uwaga, odjezdzamy", przez "skrecam w lewo/prawo" (przy kazdym skrecie!) czy "jade prosto", az po "szanowne osobty, ktore chcialy wysiasc przy supermakrecie Pariya, prosze wysiasc na najblizszym przystanku" (to ostatnie mialo miejsce gdy sie spytalam przed odjazdem czy jedzie wlasnie w ta okolice, i uff, bo sie juz balam, ze powie cos w stylu: "pani obcokrajowczyni wysiada na nastepnym przystanku").
Po dojechaniu na miejsc wrzucamy nalezna kwote do blekitnej skrzynki przy kierowcy (jak nie mamy rowno 200 jenow to obok tej skrzynki jest rozmieniaczka pieniedzy) i wysiadamy podczas gdy kierowca nam sie klania i mowi "dziekuje bardzo". 
Z ciekawostek autobusowych to moge chyba jeszcze tylko dodac, ze panuje zasada: nie wstajemy z siedzienia dopoki autobus nie zatrzyma sie na przystanku. I naprawde, tak ludzie robia.

To chyba tyle co moge powiedziec. Jesli macie jakies pytania co do autobusow u mnie na wsi, to dajcie znac.

21 października 2012
Jeszcze Halloween nie było, a tuż obok dyniowych dekoracji zaczęły się pojawiać świąteczne! Aaaaaaaaaa!

Zamówienia na tort bożonarodzeniowy w kawiarni, którą mijam w drodze do pracy.

W KFC u mnie na wsi też już świątecznie.

I też przyjmują zamówienia - na kubełek od KFC.


Poza tym w mojej mieścinie był dzisiaj festiwal maskotek. Takich maskotek, które oczywiście są maskotkami np. jakiegoś regionu, a nie maskotek-maskotek. Parę fotek wrzucę następnym razem, ale nie mam ich zbyt dużo. Były dzikie tłumy i dzikie ilości maskotek, że po pierwszych pięciu przestałam je rozróżniać. (a było ich z 50, brrrr....)
18 października 2012
Przedwczoraj Dwakoty pisala na swoim blogu o kolekcji historycznych Hello Kitty. I ja musze sie przyznac, ze tez cos kolekcjonuje - dziwne smaki Kit Katow. Dlatego jakakolwiek podroz bez przystanku na poszukiwanie lokalnego smaku KK nie wchodzi w ogole w gre.
A o co biega w tym wszystkim? A no o to, ze w Japonii kazdy region ma swoj lokalne, oryginalne smaki, ktore sa czesto powiazane z jakims specjalem z danego regionu, np. w prefekturze Nagano, ktora slynie z uprawy jablek, kupimy Kit Kat o smaku jablkowym.
Zeby nie bylo zbyt prosto, smaki te co jakis czas sie zmieniaja, wiec tak naprawde mamy tutaj "never ending story".
Oprocz smakow lokalnych, mamy jeszcze rozne serie limitowane - np. teraz z okazji Halloween mozna kupic KK o smaku puddingu dyniowego (jeszcze nie probowalam, ale zakupilam). Natomiast latem byla wersja o smaku lodow waniliowych (znowu, kupilam, ale jeszcze nie jadlam). Jest takze seria: オトナの甘さ czyli slodkosci dla doroslych. Po wiosennych malinach mamy teraz nowy smak: biala czekolada z kawalkami ciasteczek czekoladowych. Oczywiscie wiekszosc z tych smakow mozna zamowic na stronie internetowej KK, ale co to za frajda? 
Niestety(!) nie mam zdjec wszystkich KK, ktore jadlam. Nie wiem jakim cudem, ale brakuje mi zdjec pudelek o smaku zlotych cytrusow i puddingu z Kobe, oraz tych smakow, ktorymi zostalam poczestowana w Polsce (o smaku sosu sojowego).
W dodatku moje zdjecia sa bardzo slabej jakosci, dlatego tez zamiast wlasnych (te do zobaczenia na FB), zamieszczam zdjecia z oficjalnej strony KK. Niektorych obrazkow nie bylo, wiec uzupelnilam zdjeciami z mojego archiwum (to te slabej jakosci i brzydko zrobione ;)). W zeszlym roku pstrykalam je komorka z bardzo slabym aparatem, wiec musicie mi wybaczyc.

Specjal z Kyoto, czyli smak zielonej herbaty.
Kolejny smak do znalezienia w Kyoto, prazona zielona herbata. Ostatnio pojawil sie kolejny rodzaj - Yatsuhashi, czyli o smaku slodyczy slynnych w tym regionie.
Smak zlotych cytrusow do nabycia tylko na poludniu Japonii. Kupilam podczas podrozy sluzbowej na Shikoku.
Smak chinskiego puddingu migdalowego (annin dofu). Kupiony w chinskiej dzielincy w Yokohamie.
Smak sernika z polewa truskawkowa. Kupiony w tym samym sklepie co wyzej, w Yokohamie.
Z racji, ze juz jestesmy przy sernikach. Smak sernika z polewa jagodowa.

A w takim fikusnym pudelku kupilam je na lotnisku w Nagoyi .

To juz nie okolice Tokyo, ale Hokuriku. Dostalam je w prezencie. Smak: tosty ze slodka fasola azuki.
Te kitkaty sa w prawdzie z Shizuoki, ale kupilam je w okolicach Nagoyi. Smak wasssaaabiii!


Kupione razem z KK o smaku wasabi. Smak pasty miso. Jeden z najslabszych jakie jadlam.

I jest wreszcie KK jablkowy. Bylam bardzo pozytynie zaskoczona. Kupilam je gdzies na parkingu przy autostradzie w Nagano.
Smak z samego poludnia Japonii, czyli slodki ziemniak. Przywiozlam z wycieczki na Kyusiu.
Ten smak byl wyprodukowany na potrzeby kampani by wspomoc region Tohoku po trzesieniu ziemi i tsunami w marcu zeszlego roku. I chociaz jest to KK lokalny (o smaku slodyczy o nazwie zunda), to mozna go bylo kupic w kazdym sklepie na terenie calego kraju, a jakis procent od sprzedazy (chyba 10%) byl przeznaczany na pomoc w odbudowie rejnow dotknietych katastrofa.


I tu niestety konczy sie moja kolekcja smakow regionalnych. Ale, ale, zostaly nam jeszcze serie limitowane!

Z serii slodkosci dla doroslych. Biala czekolada z czekoladowymi ciasteczkami.


Z tej samej serii co powyzej, smak malinowy. Jest jeszcze smak gorzka czekolada i matcha, ale juz pominmy te malo oryginalne wersje. ;)

Letnie szalenstwo z tego roku, czyli lody waniliowe. Wciaz nierozpakowane leza odlogiem w lodowce...


 I opisane na poczatku notki KK o smaku dyniowym, czyli wersja na Halloween.

Ale, to jeszcze nie koniec!
Cookie and Cream

Truskawki i orzechy laskowe

Smak pomaranczowy z okazji otwarcia Tokyo Sky Tree

I zwykle KK w pudelku w ksztalcie shinkansenow. Kitkatowe szalenstwo!

Na zakonczenie cos o cenach tych kitkatow. 
Duze pudelko (12 malych batonikow) kosztuje okolo 800 jenow. 
Mniejsza wersja (na ogol niedostepna), w ktorej jest 5 sztuk to 500 jenow.
Najmniejsze pudelka (slodkosc dla doroslych) kosztuja juz tylko okolo 130 jenow.

Gratis zdjęcie z bloga przyjaciół - otrzymane w prezencie kitkaty bez pudełek.

14 października 2012
Tak ostatnio myślę i myślę o czym by tu napisać i jakoś sama nie wiem. Dużo się dzieje, ale siły brak.
W zeszłym tygodniu byłam na mini festiwalu salsy w Kyoto. Wszystko odbywało się na zewnątrz, w patio centrum handlowego (no, czegoś a la centrum handlowego). Były pokazy i tańce i mini lekcja, i ogólnie świetnie się bawiłam.


 Salsa w Kyoto była w sobotę, a niedziele był mój debiut jako tancerki yosakoi. Pojechaliśmy z drużyną do Kyoto (tak, znowu Kyoto ;)) na zawody i chociaż nie przeszliśmy do finału, to i tak wszyscy bawili się świetnie. Swoją drogą później oglądaliśmy finał i poziom był naprawdę bardzo wysoki.

 Tyle mniej więcej było widać podczas finału. ;)

I po tych dwóch dniach pełnych wrażeń, w poniedziałek (święto sportu) padałam i w sumie nic nie robiłam poza spaniem i jedzeniem. A, oddałam do pralni koc do kotatsu, bo napisane było, żeby w pralce nie prać.
 Dlatego oddałam go do kurininngu - z ang. cleaning - i cała ta przyjemność kosztowała mnie prawie tyle co ten koc, ale że jest miękki i różowy to odżałowałam to 2,500 jenów. Pani w pralni powiedziała mi, że do końca listopada będzie, co mnie dość zmartwiło, bo to moja pierwsza jesień w Japonii i nie wiem dokładnie od kiedy jest potrzeba używania kotatsu, ale listopada to już brzmi bardzo chłodno. Jaka była moja radość jak w czwartek dostałam telefon, że koc już jest do odbioru. Koc pod kotatsu uprałam już w coin laundry (nie mamy tego w Polsce, więc nie wiem jak to dobrze nazwać). A to dlatego, że do mojej 5-ciokilowej pralki się on nie zmieści. To już tylko 1000 jenów za pranie i suszenie i trwa tylko 70 minut.
Zdjęcie w prawdzie sprzed roku, ale całość wygląda tak:


Ten weekend też nie obył się bez wrażeń. Sobotę spędziłam w pracy, ale za to dzisiaj (niedziela) dałam swój pierwszy występ gry na instrumencie koto. Było strasznie i się pomyliłam i w ogóle, ale traumy chyba mieć nie będę. Zdecydowanie wolę tańczyć przed ludźmi niż grać.

W pracy też ostatnio jakoś lepiej. Szykuje się wyjazd służbowy do USA. Auć.