5 grudnia 2014
To jest post z serii "Kotobuki taisha".  Po wiecej informacji zajrzyj do pierwszego posta.

Planowanie ślubu w Japonii to nielada wyzwanie. Zwłaszcza, gdy się nie ma o tym pojęcia i na takowym nie było! (czyli to ja....) Bo tutejszy ślub to zupełnie co innego niż w Polsce!

Jedną z najważniejszych różnic jest sposób zawarcia ślubu. W Polsce wiąże się to z jakąś większą lub mniejszą ceremonią. W wersji najprostszej potrzebna jest para świadków i USC, gdzie po złożeniu przysięgi podpisuje się dokument i viola. Brzmi prosto? W Japonii może być jeszcze prościej! Tutaj nie trzeba żadnej ceremonii, przysięgi czy USC. Należy jedynie wypełnić w domu papier (my wypełnialiśmy na stoliku w restauracji ;)) danymi małżonków, podstemplować osobistą pieczątką, dać dwóm osobom do podstemplowania i w wolnej chwili zanieść do Urzędu Miasta. Obecność małżonka/ki nie jest obowiązkowa. Kilkanaście minut później jesteście już po ślubie. Romantycznie, nie?
Oczywiście w przypadku ślubu międzynarodowego sprawa się trochę komplikuje, bo potrzebne są takie i siakie dokumenty i to w dodatku przetłumaczone na język japoński (akt urodzenia i zezwolenie na zawarcie związku małżeńskiego za granicą), ale jest to do zrobienia.

Urząd miasta Nara chciał zwiększyć ilość zawieranych ślubów i przygotował podanie o zawarcie związku małżeńskiego - 既婚届け (kikon todoke) we wzorek z symbolami miasta.


Dobra, papier gotowy, ale co jeśli nie wystarcza nam ślub cywilny i chcemy ceremonie a potem jeszcze wesele? Przede wszystkim należy przygotować się na spory wydatek w wielkości od 1.000.000 jenów w zwyz. Średnio to ponoć 3-4 miliony jenów (około 100 tys. PLN). Po zajrzeniu na konto, przeliczeniu wszystkich oszczędności, przetarciu oczom z niedowierzania, przeliczeniu oszczędności jeszcze raz, rozpłakaniu się, przeliczeniu oszczędności jeszcze raz i pożebraniu po rodzinie, gdy mamy już gotowa jakąś sumę, należy się zastanowić w jakim obrządku chcemy mieć ceremonie.
Do wyboru mamy cztery rodzaje. Najbardziej popularna to (pseudo) chrześcijańska (クリスト教式). Ten rodzaj ślubu wybiera aż ponad 60% par w Japonii! Druga popularna opcja jest 人前式, czyli publiczna i tą wybiera ponad 17% nowożeńców. Tradycyjne japońskie obrządki są na ostatnich miejscach, w religii shinto (神前式)chce się pobrać zaledwie nieco ponad 15% a w buddyjskim (仏前式) tylko niecały 1%! (Uwaga: każde źródło podaje inne dane, wiec proszę je traktować z przymrużeniem oka. Niektóre źródła podają, że ceremonia shinto jest na równi popularna z publiczną) 


Ja nie zostawiłam Lubemu zbyt dużego wyboru bo kategorycznie odmówiłam brania pseudo-kościelnego ślubu. W trakcie wyboru o ceremonii publicznej nie miałam bladego pojęcia, wiec wybór padł na opcje trzecia, czyli w shintoistycznym chramie!

Kolejna sprawa, którą musimy rozważyć przy organizacji ślubu to miejsce. Nie mam tu na myśli konkretnego miejsca, a jego typ, ponieważ ceremonie można urządzić zarówno w Wedding Hall, w hotelu (tak, mają tam zarówno kościelne kaplice jak i jednopokojowe chramy) czy w miejscu "bardziej autentycznym" jak chram lub świątynia. W przypadku ceremonii publicznej, gdy nowożeńcy składający przysięgę ślubną skierowani są w kierunku gości, a nie ku kapłanowi czy księdzu, można wszystko zaplanować w restauracji. Nie rzadkie są także wesela zagranicą i w resortach, chociaż te uchodzą za bardzo prestiżowe ze względu na koszty. Najczęstszym kierunkiem takich ślubów są oczywiście ukochane przez Japończyków.... Hawaje i rodzima Okinawa. 


Gdy mamy już wybrane rodzaj obrządku, miejsce i datę, można pomyśleć, że wszystko pójdzie z gorki. Niestety nie, ale i tak jest dużo łatwiej niż w Polsce, bo jak wspominałam, w Japonii biznes ślubny jest jednym z najbardziej opłacalnych.

W jakim obrządku zdecydowalibyście się wziąć ślub? Czy może wolicie zaoszczędzić na ceremonii i dostarczenie papieru do urzędu wystarczy? Podzielcie się, jeśli macie jakieś wymarzone typy ceremonii!

(grafiki pochodza ze strony kekkonlabo.com)
1 grudnia 2014
To jest post z serii "Kotobuki taisha".  Po wiecej informacji zajrzyj do pierwszego posta.

W Japonii robi się biznes wokół wszystkiego, a ślubny jest jednym z najbardziej dochodowych. Bo na ślub trzeba wydać tutaj kuuupeee kasy, zaczynając już od pierścionka zaręczynowego (婚約指輪 - kon'yaku yubiwa lub エンゲージリング - engeeji ringu)!

Do dziś pokutuje powiedzenie, że cena pierścionka zaręczynowego powinna być równowartością trzech pensji narzeczonego. Biorąc pod uwagę, że średnia pensja w Japonii to około 350 000 jenów, za taki jeden pierścionek trzeba by zapłacić.... prawie milion jenów! (30 000 PLN). I faktycznie tak było, gdy gospodarka japońska przeżywała swój boom. Ale to już nie te czasy, uff! 

A teraz? Średnia cena pierścionka zaręczynowego to skromne 300 000 jenów (około 10 000 PLN). Jednakże pierścionek powinien być kupiony w znanym i markowym sklepie jak Tiffany lub 4℃


Wybór pierścionka najlepiej skonsultować z wybranka w sprawie marki, modelu i rozmiaru, gdyż może się skończyć jak pewna japońska panna, która krzyczała w internecie, ze od dziecka marzyła o pierścionku od Tiffaniego za 1 500 000 jenów a dostała marne coś za 200 000...

Przykład dwukaratowego pierścionka od Tiffaniego za skromne 1 600 000 jenów bez wat.


Pierścionki zaręczynowe są zazwyczaj wykonane z platyny i maja oczka z diamentami. Ilość karatów oczywiście zależy już od pojemności portfela kupującego. Sklepy jubilerskie oferują także grawer, niebieski diamencik po wewnętrznej stronie (japońska wariacja na temat "something blue" podczas ślubu) i eleganckie pudełko z wybranym napisem na wierzchu.

Oszalałe japońskie fanki Myszki Miki też znajda coś dla siebie, bo na przykład 4℃ oferuje disnejowska serie  pierścionków ze specjalnymi grawerami.....


Nie zapominajmy, ze po zakupie pierścionka zaręczynowego trzeba będzie dokupić także obrączki ślubne, w dodatku najlepiej tej samej firmy by do siebie pasowały, bo w Japonii nosi się je razem na serdecznym palcu lewej reki. I to dopiero początek wydatków ślubnych! Następnie trzeba zdecydować w jakim obrządku chcemy ślub, w jakim miejscu a potem już z górki. Ale o tym w dalszych postach!

Szczerze mówiąc, gdy wybieraliśmy pierścionek zaręczynowy dla mnie, to ja raczej namawiałam Lubego na tańsze modele. Duży pierścionek wydaje mi się stratą pieniędzy i jest mało praktyczny. Ale Luby nie chciał by ludzie myśleli, że mam skąpego męża (końcem końców wybraliśmy coś po środku). Dajcie znać co myślicie o dawaniu drogiego pierścionka zaręczynowego. Czy jesteście w tym temacie tak "konserwatywni" jak Japonki? Może macie jakieś wymarzone modele, które chcecie wybrać razem  z ukochanym, czy wolicie trafiona lub nie niespodziankę?
26 listopada 2014
Ślubne zwyczaje w Japonii, chociaż coraz bardziej zeuropeizowane, wciąż pozostają bardzo sformalizowane. Przykładem tego są ślubne koperty, czyli 祝儀袋 (shūgi-bukuro).


Kopertę dostaliśmy od szefa Lubego trochę z wyprzedzeniem. Japońskie koperty różnią się wzorem i węzłem (mizuhiki, 水引き) ze względu na okazje i nie wolno ich pomylić by nie zaliczyć wielkiego faux pas. Wyobraźcie sobie, ze bierzecie ślub a tam kartka z węzłem pogrzebowym i napisem "moje kondolencje"! Należy tez uważać na sposób wiązania, gdyż kartki z wiązaniem np. hanamusubi, czyli w kształcie kwiatu, daje się z okazji wydarzenia, które się w ciągu życia powtarza, np. narodzin dziecka.
Są trzy rodzaje mizuhiki, ale tylko dwa z nich nadają się na ślub. Pierwszy z węzłów to już wspomniany hanamusubi, 花結び lub 蝶結び. Węzeł w kształcie przypomina wiązanie na kokardkę i oznacza powtarzanie danego wydarzenia, np. urodzenie dziecka, zdanie egzaminu, wygranie nagrody itp. Sprezentowanie go podczas ślubu oznacza rozwód i ponowne małżeństwo!

Drugim mizuhiki jest węzeł musubikiri, 結び切り. Obydwa końce sznurka idą w przeciwnych kierunkach, wiec nie mogą zostać związane. Ten można sprezentować zarówno na pogrzeb (wersja biało-czarna) jak i na ślub (wersja biało-czerwona), albowiem niezwiązane końce oznaczają niemożliwość powtórzenia się zdarzenia.

Trzecim, ostatnim sposobem wiązania jest awajimusubi, あわじ結び i to on widnieje na szefowej kartce. Węzeł oznacza dobre i wiecznie relacje, a jego nazwa i wygląd ma rzekomo nawiązywać do.... ślimaka morskiego (awabi).  Ten rodzaj węzła także można używać zarówno podczas ślubów i pogrzebów. 

Koperta kopertą, ale do środka coś trzeba włożyć. Banknoty wkłada się w nominałach po 10.000 jenów i bilony powinny być świeżutkie i pachniutkie jak para młoda. Im większa kwota, tym bardziej wytworną kopertę należy sprezentować, mniej więcej koszt koperty powinien stanowić 1/100 kwoty w środku, a ta zależy od tego, kto daje. Rodzina powinna ofiarować od 50.000 do nawet 100.000 jenów, przełożeni od 30.000 do 50.000 jenów, a przyjaciele po 20.000-30.000. Jeśli jednak jest to możliwe, to wypada unikać wkładania kwoty 20.000 i 40.000, ponieważ można je łatwo podzielić i może to zwiastować rozstanie. Kopert nie wręcza się parze młodej, tylko recepcji podczas rejestracji gości.

I jak wam podobają się takie zwyczaje? Wolicie japońską, ściśle określoną konwencje czy polską?
21 listopada 2014
Japonia to chyba jeden z niewielu krajów, w którym jest zwrot oznaczający "odejście z firmy z powodu ślubu", czyli kotobuki (寿 - celebracja) taisha (退社 - odejście z firmy) . Chodzi oczywiście o kobiety, które po wyjściu za mąż odchodzą z firmy, by zająć się domem i dziećmi.

W czerwcu tego roku Huffingtonpost opublikował wyniki ankiety opartej na 1109 badanych obojga płci. Na pytanie, "gdy w twoim miejscu pracy była by kobieta, która po ślubie odeszła by z pracy, co byś o niej pomyślał",  57% ankietowanych odpowiedziało, ze "nic". Za to 40% ankietowanych odpowiedziało "byłby to problem dla firmy", zwłaszcza, gdy kobieta pracowała w firmie krócej niż jeden roj (27% ankietowanych).

32% zapytanych kobiet opowiedziało się za chęcią kontynuacji pracy po wyjściu za mąż i po urodzeniu dziecka, jednak prawie tyle samo, 28% stwierdziło, ze zajmowanie się domem i pracowanie jest zbyt trudne do pogodzenia, i dlatego lepiej odejść z pracy. Kolejne 28% nie chce pracować po urodzeniu dziecka.

Wśród panów odpowiedzi były podobne. 30% uważa, ze po wyjściu za mąż powinno się kontynuować prace. 27% jest opinii, ze jest to trudne do pogodzenia, wiec kobieta powinna zrezygnować, a 19% uważa, ze nie ma obowiązku kontynuacji pracy aż do urodzenia dziecka. Tylko 17% odpowiedziało, ze po urodzeniu dziecka nie ma obowiązku odchodzenia z firmy. Wśród odpowiedzi męskiej części ankietowanych pojawiły się odpowiedzi typu "jeśli kobiety maja po kilka razy zachodzić w ciąże i brać urlop macierzyński, wole by odeszły z firmy po wyjściu za mąż" czy "rezygnacja z pracy po wyjściu za mąż jest celem wielu kobiet. Chciałbym by takie kobiety szybko odeszły z firmy".

A jak wy uważacie? W Polsce jest bardzo niemile pojecie kury domowej i presja na kobietę by pracowała i zajmowała się jednocześnie domem. W Japonii wręcz przeciwnie, można nawet powiedzieć, ze jest presja by kobieta zrezygnowała z pracy, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach i małych i średnich firmach. Długi dzień pracy, często obowiązkowe nadgodziny również nie ułatwiają sytuacji i dla wielu kobiet pozostaje praca dorywcza. Dodatkowo, wygodne ulgi powodują, ze w przypadku dużej dysproporcji pensji miedzy małżonkami, bardziej opłaca się nie pracować kobiecie i płacić mniej podatku. 
18 listopada 2014
W Singapurze byłam dwa razy, łącznie przez kilka dni. Za każdym razem była to podróż służbowa, wiec Singapur znam głównie z rozmów z klientami i własnych obserwacji, często z okien taksówek. Dlatego zadnym ekspertem w sprawie życia w Singapurze nie jestem, a poniższy wpis proszę traktować z przymrużeniem oka.






Dlaczego nie chciałbym mieszkać w Singapurze.


1. Jest za gorąco!
Znacie to wspaniale uczucie, kiedy po wielu, wielu upalnych dniach wreszcie przychodzi upragniony chłód i można wyjść na dwór bez momentalnego zalania się potem? Szkoda, ze to się nie zdarza w Singapurze, gdzie przez 12 miesięcy w roku w panuje lato! Ale nie takie lato, jakie znamy z Polski z 25-cioma stopniami i lekkim wiaterkiem. Tylko takie 30-sto stopniowe lato z duza wilgotnością powietrza. I jest to dla mnie nie do zniesienia. Byc może po jakimś czasie udaje się przyzwyczaić do takiej temperatury i wieść radosne życie poza klimatyzowanymi budynkami. Ale jeśli nie, to każde wyjście na dwór to raczej koszmar.


2. Jedzenie jest ZA...
...słodkie, ....słone, ...ostre (jak mi wyjaśniono, ma to swoje przyczyny w klimacie) Większość Singapurczyków żywi się na zewnątrz i to co się je to mieszanka kuchni świata. Nie brakuje restauracji japońskich, tajskich, chińskich, hong-kondzkich, indyjskich itp. Ale z racji, ze większość populacji jest pochodzenia chińskiego (ponad 70%), to zgadnijcie jakich restauracji jest najwięcej!



Nie mam nic przeciwko kuchni chińskiej/tajskiej/wietnamskiej, wręcz przeciwnie, bardzo je lubię. Ale kiedy na kolejny posiłek z rzędu dostaje usmażone warzywa na ostro, zupę rybna i kurczaka/krewetki/coś podobnego i tez na ostro, to mi język i żołądek siada. Ale jedzenie to jeszcze pół biedy.... Byłam przeszczęśliwa, gdy po 2 dniach w Singapurze, wreszcie w jakiejś restauracji dostałam niesłodką herbatę! O zgrozo..... tam nawet do zielonej herbaty dodają cukier! Kilka razy zdarzyło mi się zamówić coś, co okazało się woda z rozpuszczonym cukrem (niby nazwa mówiła co innego, ale dla mnie to tak smakowało). Nie wspominając już, ze tradycyjne danie singapurskie to tez jakaś tragedia... ryz z kurczakiem! Widać jest to świetny kraj dla nielubiących warzyw. ;)


3. Zbyt duza mieszanka kulturowa
W Singapurze mieszają się trzy kultury, chińska, hinduska i malezyjska.  Trzy kultury i trzy religie, które żyją obok siebie i tworzą jedno państwo. Brzmi pięknie, prawda? Mimo tego, iz 25% społeczeństwa stanowią obcokrajowcy (włączając azjatow), a spotkanie kogoś z biała skora nie jest niczym niespotykanym, to jednak taka osoba wyróżnia się na tle pozostałych mieszkańców. W mieście na skraju trzech kultur, z których każda jest mi obca, czuje się trzykrotnie bardziej wyobcowana niż w państwie z kultura homogeniczna. 
Mieszkając przez kilka lat w Japonii ani razu nie mogłam powiedzieć, ze czułam się zaakceptowana jako jedna ze swoich. Za to bardzo łatwo mi było nawiązać wieź z innymi obcokrajowcami, czy to byli Amerykanie, Europejczycy, Chińczycy, Malezyjczycy, itd. Zastanawia mnie jednak, jak by to wyglądało w Singapurze. Czy nie było by "enklawy" białych ludzi? W końcu większość obcokrajowców (ci pochodzący z Chin, Malezji i Indii) jest tam prawie ”na swoim”.



4. Wszyscy mówią po angielsku... czyżby?
Językiem urzędowym w Singapurze jest miedzy innymi język angielski (reszta to język mandaryński, malajski i tamilski) i obowiązuje on także w przestrzeni publicznej, miejscach pracy i szkołach. Dodatkowo mieszkańcy uczą się także języka kraju swojego pochodzenia, dlatego większość ludzi pochodzenia azjatyckiego jest co najmniej dwujęzyczna. Z podkreśleniem na większość. Podczas mojego krótkiego pobytu kilka razy trafiło mi się (nie wiem, może miałam pecha), ze nie mogłam się porozumieć w sklepie/restauracji. I nie mam na myśli, ze sklepikarz czy kelnerka mówili w singapurskim angielskim, bo ten się da jakoś zrozumieć. Nie mam na myśli tez, ze posługiwali się łamanym angielskim. Nie. Nie posługiwali się angielskim wcale. Zero. Null. Jedna z kasjerek na moje pytanie na temat produktu powiedziała „yyyyyyy....” i wzruszyła ramionami, a następnie wróciła do pracy.
By wyjaśnić ten fenomen, skonsultowałam się w tej sprawie z naszymi klientami podczas biznesowego lanczu. Wyjaśnili mi, ze w Singapurze mało kto chce pracować w usługach i często zatrudniani obcokrajowcy, którzy po angielsku w najlepszym wypadku potrafią policzyć od 1 do 10.


5. Drogo, drogo, drogo
Singapur to mały kraj, nie ma miejsca ani klimatu na uprawę roli, hodowle bydła itd. I dlatego większość produktów musi być importowana. Dobra strona jest duży wybór dostępnych dóbr, zaczynając od zwykłych czekoladek w sklepie a kończąc na ubraniach, sprzęcie itd. 

U mnie na wsi zwykłej wersji Toblerone nie sposób jest dostać w sklepie, a co dopiero takiej świątecznej!





Ale niestety i minusy - ceny. To co się dzieje na rynku nieruchomości i wynajmu jest już szaleństwem. Mała przestrzeń winduje ceny mieszkań do nieskończoności. Za mieszkanie z trzema sypialniami w tanim budownictwie (wybudowane przez rząd, po 99 latach należy zwrócić mieszkanie) trzeba zapłacić około 3 milion złotych (nawet przy singapurskich pensjach to bardzo dużo). Posiadanie samochodu tez jest ogromny przywilejem, za który trzeba słono płacić.



6. Mała przestrzeń, dużo ludzi
Ziemia, na której leży Singapur jest wielkości miejscowości, w której pracuje. Tyla ta miejscowość liczy sobie 300.000, a nie ponad 3 miliony ludzi! Mały kraj równa się mało miejsca i bardzo bardzo dużo ludzi, a my tego nie lubimy.






Ale nie taki Singapur straszny jak go opisuje. Co mi się w Singapurze podoba?


1. Porządek.
W większość dzielnic, w które miałam okazje zobaczyć była bardzo zadbana. Raczej nie zauważysz walających się po ulicach śmieci, ale to chyba zasługa wysokich kar za śmiecenie.



2. Palmy! Palmy! Palmy!
Kocham palmy! To jedne z moich ulubionych drzew, a w Singapurze jest ich od groma! I jak tu sie nie cieszyć?




3. Duzo zieleni
Jakby porównać którąś z japońskich metropolii do Singapuru, to pierwsze co by się rzuciło w oczy to piękna zieleń wszędzie gdzie się tylko da, wzdłuż ulic, pod wiaduktem, na wiadukcie, miedzy budynkami, przed budynkami, na budynkach. Japońskie metropolie to natomiast skupiska betonu i kolorowych neonów. Wieeeelki plus dla Singapuru! Wielkie sadzenie i dbanie o zieleń rząd w Singapurze zaczął jedynie 20-30 lat temu! Jeszcze nie jest za późno, Japonio!



4. Architektura
Oczywiście zdążają się budynki - maszkary (słynny potrójny wieżowiec Marina Bay ze statkiem na dachu wcale mi się nie podoba), ale na ogol budynki ładnie się wpisują w całokształt miasta. Do tego przeważaj kolor biały, który nadaje lekkość i pogodność budynkom oraz wspaniale gra z otaczającą ja zielenią.



5. Wielokulturowość
Niesamowite jest to jak trzy rożne kultury i trzy rożne religie potrafią stworzyć jedno społeczeństwoktóre żyje ze sobą w spokoju. I nikt nie ma problemu, by kościół, meczet i świątynia buddyjska stały obok siebie!


6. Moda!
Patrząc po sklepach i ludziach ubranych na ulicy, singapurska moda zachwyca.... kolorystyka! Czarne czy szare kolory w takiej pogodzie na dłuższą metę się nie sprawdzają.




Oczywiście każde miejsce ma swoje wady i zalety. Ma je i Singapur i Japonia i Polska i (wstaw dowolny kraj). Napiszcie czy chcielibyście mieszkać w Singapurze i dlaczego tak/nie! Czy wasze opinie pokrywają się z moimi? 

11 listopada 2014
Niecierpie jakiegokolwiek robactwa, wszelkiego pełzającego i latającego.  Dlatego wybrałam mieszkanie na dziewiątym pietrze. By nie doleciało tu żadne japońskie paskudztwo, a jest go tutaj od groma z powodu dużej wilgotności powietrza. Gorzej, nie tylko jest go dużo, ale osiąga ono olbrzymie rozmiary. Tutejsze karaluchy mogą mieć nawet 4 centymetry długości i do tego latają! Oprócz tego jest cala gama innych, powszechnie spotykanych robali jak korogi, mukage, itp. (Linków ani zdjęć nie wklejam bo na sama myśl mam odrazę. Jeśli kogokolwiek to interesuje, zapraszam do samodzielnego googlowania.)

Większość robali mnie jedynie brzydzi czy odraza, ale jest jeden gatunek, którego się panicznie boje. To wszystkie owady w paski ze smukłą talia i skrzydłami. Dawno temu, jak byłam jeszcze nieco wyrośniętym brzdącem, jednej z pszczół nie spodobało się, ze zerwałam jej kwiatek na jej lace i mnie udziabala. Od tego czasu boje się pszczół, os i wszystkiego co podobne, do tego stopnia, ze gdy jakaś usiądzie na mnie, lub chociaż przeleci obok mnie, mam stan bliski początkowi histerii.

I dlatego wybrałam mieszkanie tak wysoko, by nic nie dolazło ani nie doleciało. I tak się to udawało przez ostatnie 3 lata, aż do piątku wieczorem. W sobotę była praca, wiec jak zwykle wieczorem, przygotowywanie się na następny dzień, obiad, pranie, sprzątanie i inne przyziemne sprawy. Bestia musiała wlecieć jak wystawiałam pranie na zewnątrz. Zauważyłam ja dopiero po chwili, jak usadowiła się na lampie na suficie. Była olbrzymia! Na oko z 5 centymetrów długości! I do tego taka wielka, spasiona. Z prędkością nadświetlna wybiegłam do przedpokoju i zamknęłam drzwi z zamiarem już nigdy więcej nie postawić stopy w tym pomieszczeniu. Byłam gdzieś na granicy ataku histerii i paniki i chciałam się rzucić do ucieczki. Po minucie już miałam w głowie plan, ze zanocuje w hotelu, a ciuchy na jutro kupie w jakimś całodobowym sklepie!
Moj plan miał jednak duża rysę - pieniądze zostały w torebce, która leżała prawie bezpośrednio pod ta nieszczęsną lampa!


 Resztka odwagi, na czworakach wpełzłam do pokoju i cały czas obserwując Bestie sięgnęłam po torebkę. Bestia na szczęście tylko zastrzygła czujkami i dalej grzała się w najlepsze na lampie. Pieniądze już miałam, wiec plan awaryjny - spanie w hotelu/kawiarence internetowej/karaoke boksie był do zrealizowania. Ale do tego przydał by mi się jeszcze telefon, który został na środku łózka.... zaraz pod lampa! I znowu czołgając się po cichutku, sięgnęłam po kawałek kapy i ściągnęłam ja a wraz z nią mój telefon. Pełen sukces!!

Mając już dwa najważniejsze rzeczy, uspokoiłam się i siedząc za drzwiami w korytarzu zadzwoniłam do Lubego. Ale Luby mieszka daleko,  hen hen daleko, i jeszcze był w drodze powrotnej z pracy. Na szczęście telefon odebrał, a ja mu się do słuchawki rozbeczałam, ze mi Bestia do pokoju wleciała i nie wiem co zrobić, ale na pewno tam już nigdy nie wejdę. Luby próbował mnie uspokoić i powiedział, bym najpierw poszła do drogerii po sprej na Bestie.

Ja poradził tak zrobiłam, miałam już torbę, wiec i pieniądze i kluczyk do roweru. W pierwszej drogerii nie mieli kompletnie nic na szerszenie giganty. Nie sezon. Pojechałam do innej i sytuacja się powtarza. nie sezon, maja tylko łagodny sprej na osy, ale na Bestie to on raczej nie podziała. Najwyżej tylko ja zdenerwuje. Ja znowu w panikę i czekam na telefon od Lubego, który obiecał zadzwonić jak tylko dotrze do domu.

Dzwoni i ja momentalnie rozbeczuje się mu do słuchawki. Przecież jedno ukąszenie Bestii może pozbawić zycia!! Pomysl ze sprejem odpada, w tej chwili sprzedaja takie w Home Center, ale te poznym wieczorem są już zamknięte. Luby zaproponował, by zadzwonic do firmy, zajmującej się wynajmowaniem mieszkań w tym budynku. W końcu powinnam mieć jakiś numer alarmowy działający 24 godziny na dobę. I owszem, taki numer pewnie gdzieś mam, w dokumentach w szafce, która znajdowała się pod lampa, na której siedziała Bestia! Ten plan także nie był do zrealizowania.

Na koniec Luby mówi, to zadzwoń lub idź na policje! Ale jak to? To tak można? - spytałam. Luby powiedział, ze można (potem w pracy się ze mnie śmiali jak opowiadałam ta historie, widać policja w mieście i na wsi ma rożne kompetencje ;)). Policja była niedaleko, wiec kilka minut później weszłam na posterunek i mowie w czym rzecz. Ze do pokoju wleciała mi chyba susumebachi i ze nie wiem co mam zrobić i ze bardzo się boje. W tym momencie rozkleiłam się już totalnie i trojka policjantów na dyżurze (dwóch funkcjonariuszy i jedna funkcjonariuszka) pożałowała biednej gaijinki i obiecali pomoc w sprawie Bestii.

5 minut później byliśmy pod moim blokiem. Nie dość  ze jedyny obcokrajowiec w budynku, to jeszcze policja do mnie przyjeżdża. No pięknie! Policjanci zdjęli buty i weszli na pobojowisko. A wyglądało jak po wojnie - pranie porozrzucane, jedzenie w kuchni zostawione, kapa w połowie na łóżku a w połowie na podłodze. Zespól pomocy obywatelskiej (aka oddział policji) wszedł, popatrzył na Bestie, pokiwał głowami i kazał mi zostać w korytarzu. Potem było słychać tylko głośne "BACH" i glosy - Czy to as wnętrzności? Myślisz, ze jeszcze żyje? Gdzie są chusteczki? Gdzie są chusteczki!?

Przybyli, Zobaczyli i Zwyciężyli nad Bestia. Z wdzięczności chciało mi się znowu płakać i gdyby było można, to chociaż ich wyściskać z radości. Od tego czasu mam się tez na baczności.

Dajcie znać  czy byście potrafili zmierzyć z Bestia i jakbyście to zrobili! I czy tylko  ja jestem takie strachajło w tym temacie?




6 listopada 2014
Koniec października i początek listopada spędziliśmy w Polsce. Spędziliśmy, my czyli ja i Luby. Dla niego była to pierwsza wizyta nie tylko w moim kraju, ale i w Europie. Z Lubym znamy się już prawie dwa lata. Jak on to ujął, mieliśmy swoje wzloty i upadki, ale wyszliśmy na prosta i nastał czas by Luby poznał moja rodzinę.

Pierwsze mile zaskoczenie miał już na lotnisku w Helsinkach - "jak tu spokojnie i nie ma żadnych podejrzanych typów" - stwierdził. To samo miało miejsce na lotnisku w Warszawie. 
Kolejne zdziwienie było w dzielnicowym urządzenie miasta. Luby jest przyzwyczajony do tego, co widział w Ameryce, czyli do restrykcyjnych kontroli przed wejście do jakiegokolwiek budynku państwowego. A w Polsce nic z tych rzeczy!



Sam pobyt był krotki, bo tylko 5 dni na miejscu, które minęły jak z bicza strzelił. Ponieważ ostatnie 2 tygodnie były pracowite dla każdego z nas, plan był by.... wreszcie odpocząć.
I w ten sposób mieliśmy grafik wypleniony spotkaniami rodzinnymi i przyjacielskimi do granic (naszych) możliwości. Udało się nam wyskrobać półtora dnia na zwiedzanie, wiec byliśmy na Starówce, Powązkach nocą 1-wszego listopada i w Muzeum Powstania Warszawskiego. Luby lubi muzea, a ja chciałam zobaczyć pistolet prastryja.

Jedzenie tez Lubemu smakowało, a najbardziej... pełnoziarnisty chleb mojej mamy! Do tego stopnia, ze jadł go trzy razy dziennie i po każdym posiłku mówił, ze już się nie może doczekać następnego. I oczywiście pytanie, czy taki mu upiekę. Do jedzenia były tez pierogi, tradycyjne szynki i kiełbasy, pasztet z gęsi (kolejny faworyt Lubego), ogórki kiszone, żurek, pomidorowa, rosół itd. I wszystko mu smakowało! Poza...... kapusta kiszona! Smalcu tez nie chciał spróbować....

Rodzina przyjęła Lubego bardzo serdecznie i nie było większych problemow w komunikacji, gdyż każdy mówił wystarczająco po angielsku. Bylo za to kilka kulturowych wpadek. Najbardziej podobało mi się, jak Luby włożył sobie wielka łyżkę startej marchewki do zupy pomidorowej. Hihihi. Stwierdził później, ze słabo smakowało to połączenie.


Ogólnie wyjazd uważam za bardzo udany i mam nadzieje, ze Luby będzie ze mną często do Polski zaglądał. Na obecna chwile nie może tutaj pracować (jego zawód wymaga licencji, a w tej chwili ma ja jedynie na Japonię i Stany Zjednoczone), wiec pozostaje nam przyjeżdżać w celach wizytowych. Następnym razem zapewne odwiedzimy Kraków!
5 listopada 2014
Kto by pomyslal, pierwszy raz mnie ktokowiek do czegos nominowal!
Lubie odpowiadac na wszelkiego rodzaju pytania, ankiety i tak dalej, wiec jedziemy!

Podziekowania za nominacje dla Hanmunsi. Oto jej pytania i moje odpowiedzi:

1. Wymień trzy słowa-hasła, z którymi kojarzy Ci się Korea, gdy o niej pomyślisz.
Zapach kimchi, lalusiowaci faceci z bojsbandow, operacje plastyczne.

2. Czym jest dla Ciebie szczęście?
Mozliwoscia samorealizacji, marzeniami i realizacja tych marzen. Zaspokajaniem swoich duchowych i zyciowych potrzeb.

3. W jakim dowolnym wydarzeniu chciałabyś/chciałbyś wziąć udział, gdyby złota rybka zechciała przenieść Cię w przeszłość, bez ograniczeń czasowych i czynnościowych?
Pierwsze przybycie obcokrajowcow do Japoni/feudalna Japonia, odkyrcie Ameryk. Zlote Wiek w Polsce.

4. Twoje popisowe danie to… (jeśli potrafisz gotować)
Leczo! I ostatnio Luby zachwycal sie moja pierwsza zupa miso. :)

5. Jaki film spowodował, że Twoje dotychczasowe życie zmieniło swój bieg, nawet na krótki okres czasu?
Duzo filmow mnie wzrusza, ale ciezko mi powiedziec, ktory jeden mial na mnie najwiekszy wplyw.

6. Czy pamiętasz swój najdziwniejszy sen, jaki kiedykolwiek Cię nawiedził?
Najczesciej snia mi sie koszmary... niektore sa zbyt straszne by je tu przytaczac. Gdy mieszkalam w domu moich rodzicow, to co jakis czas mi sie snilo, ze ktos sie do nas wlamuje. Jakis czas temu snilo mi sie, ze bedac w Singapurze wkrecily mi sie we wlosy dwa weze i nijak je bylo wyciagnac!

7. Co uważasz za swój największy sukces? Jakieś wydarzenie, osiągnięcie, itp.
Przeprowadzenie sie do Japonii! Dopiero teraz do mnie dochodzi co ja zrobilam i jak bardzo moi rodzice musieli sie o mnie martwic.

8. Czego najbardziej lubisz i nie lubisz w samej/samym sobie? Mam na myśli charakter, nawyki, zwyczaje, itp.
Lubie to, ze jestem wrazliwa i empatyczna. Nie lubie tego, ze nie potrafie wytrzymac dnia bez slodyczy (ale walczymy z tym!)

9. Lubisz dostawać prezenty, czy je dla kogoś kupować? Czemu tak, a nie inaczej?
I jedno i drugie. Ale nie lubie dawac i dostawac niepotrzebnych bibelotow. Bardziej by mnie ucieszyla zwykla kartka lub pocztowka albo kwiaty. :)

10. Czym zajmujesz się na co dzień, co nie jest powiązane w żadnym stopniu z Azją?
Moze juz nie na codzien, ale... uwielbiam tanczyc! Przez ponad 2 lata tanczylam regularnie salse, czasami nawet po 5 razy w tygodniu.


Do Liebster Blog Award nominuje:


Moje pytania to:
1.   Kim chciales/chcialas zostac bedac dzieckiem?
2.  Jakie jest twoje ulubione jedzenie? (wymien trzy)
3.  Iloma jezykami potrafisz mowic? Czy sa jakies, ktorych bys chcial/chciala sie nauczyc?
4.  Co robisz w wolnym czasie?
5.  Jaki jest twoj ulubiony kwiat lub roslinka?
6.  Czy umiesz ugotowac jakies japonskie danie?
7.  Co myslisz o tradycyjnym podziale rol damsko-meskich w Japonii – kobieta dba o dom a mezczyzna pracuje do poznych godzin nocnych?
8.  Ktore miasto lub miejsce w Japonii chcialbys/chcialabys najbardziej odwiedzic i dlaczego?
9.  Jaki jest twoim zdanie najwiekszy problem spoleczny w Japonii?
10. Czy uwazasz, ze samobojstwo jest rozwiazaniem czy ucieczka od problemow?
11. Gdybys mogl/mogla jeszcze raz wybrac swoja sciezke edukacji i kariery, czy byla by taka sama?