21 października 2014
Moze niektorzy z was juz czytaja, a jak nie, to zapraszam do zapoznania sie.

Od dluzszego czasu sledze przygody Grace z "How I became Texan". Grace, amerykanka z Teksasu, ktora wyszla za maz za japonczyka i mieszka w Tokyo, przedstawia na blogu swoje zycie za pomoca komiksow.
http://howibecametexan.com/2014/08/27/comic-doesnt-aunt-grace-take-showers/
 Z takim samym zaangazowanie z jakim czytam bloga Grace, kibicowalam takze jej zmaganiom z wydaniem wlasnej ksiazki z komiksami. Grace, dzieki duzemy odzewowi na kickstarterze, udalo spelnic sie marzenie i oto jest. "My Japanese Husband Thinks I'm Crazy: The Comic Book".


Ta stupiedziesiecioosmio stronicowa ksiazke polknelam w kilka godzin ciagiem! Komiksom (czesc znana ze strony, ale w wiekszosci jeszcze nie publikowane) nie morzna odmowic humoru, ale jest jeszcze jeden powod, dla ktorego tak bardzo spodobaja mi sie przygody Grace. Czytajac je mialam czesto wrazenie, ze dotycza mnie samej. Mialam podobne problemy po przyjezdzie do Japonii i takie same rzeczy mnie dziwily. Pierwsza wizyta w onsenie? Maskara! Trzesienie ziemi? Spanikowana biegalam po domu majac lzy w oczach. A japonskie ciastka z cukierni sa tak piekne i oryginalne, ze az szkoda je jesc.

http://howibecametexan.com/2014/10/16/comic-first-time-earthquake-japan-vs-now/

Dodatkowo, dla wszystkich spragnionych wiedzy, ksiazka zawiera rowniez podstawowe wyjasnienia japonskich pojec, instrukcje "obslugi" onsensu i wiele innych ciekawostek.

http://howibecametexan.com/2014/09/21/comic-sweet-potato-cake/

Wszystkich zainteresowanych odsylam na strone Grace, do lektury ktorej goraco zachecam.  Znajdziecie tam komiksy, posty o zyciu w Japonii, porady jak sobie radzic w zwiazku na odleglosc i videoblogi! A dla tych pragnacych wiecej przygod w komiksowej formie do zakupu ksiazki na Amazonie.

16 października 2014
(I znowu nie bedzie zdjec! Beznadzieja po prostu...)

W sobote w Japonii zaczal sie dlugi (bo trzydniowy) weekend. A to dzieki wypadajacemu w poniedzialek dniu sportu. (nie, nie, to rzad japonski specjalnie wymysla takie swieta, by dac wypoczac kilka dni pod rzad strudzonym japonczykom, ktorzy o wzieciu urlopu moga tylko pomarzyc)
Tak sie niestety zlozylo, ze akurat w poniedzialek przez Japonie mial przejsc niezwykle potezny (super) tajfun nr. 19 "Vongfong".

Zdjecie od NASA. Piekny i niebezpieczny.
https://twitter.com/NASA/status/520293037336174592/photo/1

Mi takze tajfun nieco pokrzyzowal plany, ale najpierw wrocimy do poczatku. W ten oto bowiem weekend byla dlugo wyczekiwana pierwsza wizyta u tesciow*.

* w Japonii nie ma zwyczaju przedstawiania drugiej polowki dopoki para nie ma planow bardzo zobowiazujacych. Zwlaszcza w sytuacji gdy rodzina mieszka w innej czesci Japonii.

Teściowie mieszkają w Yokohamie, czyli ponad 2h jazdy shinkansenem. Ja i Luby mamy niezwykłą przyjemność pracować w soboty, wiec by nie tracić czasu w niedziele rano, załadowaliśmy się w pierwszy pociąg po pracy. Z dworca, spod którego odebrała nas mama Lubego było jeszcze 30 min jazdy samochodem. Jak przyjechaliśmy na miejsce, to było już po 21 i zmordowani dorwaliśmy się do kolacji. (czy wspominałam już, ze Luby ma prędkość jedzenia jak dobrej jakość zasysający odkurzacz?) Na kolacje była ryba buri (jedna z moich ulubionych!), sałatka, gotowana dynia, zupa miso, ryz i warzywa ze smażonym tofu.

Zazwyczaj, gdy para jeszcze przed ślubem zostaje na noc w domu rodziców, dostają oddzielne pokoje i na to byłam przygotowana. Ku mojemu zdziwieniu zakwaterowani zostaliśmy na parterze w oddzielonym mieszkanku wewnątrz domu. Mieszkanko miało sypialnie, szafy, stolik, telewizor, kanapę, w pełni wyposażona łazienkę (poza pralka) i kuchnie. Widać było, ze pomieszczenie służyło do przechowywania rzeczy, bo po tym jak wszystkie dzieci wyprowadziły, nikt tam już nie mieszkał. W łazience czekała na nas wanna pełna cieplej wody (auto utrzymywanie temperatury wody w wannie), a sam prysznic miał wszystkie potrzebne kosmetyki i myjki. A to jeszcze nie koniec, do tego dostałam nawet specjalna piżamę dla gości i oczywiście Luby tez miał wszystko naszykowane, łącznie z bielizna na zmianę.

Z racji, ze przyjechaliśmy w sobotę, cala niedziele mieliśmy wolna. Po wszamaniu śniadania (pieczona makrela, sałatka, warzywa ze smażonym tofu, zupa miso, ryz i grejpfrut) miałam lekcje gotowania u teściowej. Nauczyła mnie robić dobry bulion rybny i wyjaśniła trochę podstaw kuchni japońskiej (nareszcie wiem czym się rożni bulion ichibandashi od nibandashi i kiedy którego używać!) i razem na lunch przygotowałyśmy pieczona makrele (znowu! ale była nam potrzebny do nauki), gotowanego w bulionie bakłażana, smażone tofu i soba udon (makaron gryczany soba w zupie udon.


Po południu udaliśmy się na spacer do zoo, które słynie z bardzo rozległego terenu. Sporo atrakcji i placów zabaw dla dzieci, a także miejsce na piknik i cześć parkowa zaowocowała tym, ze było tam dużo rodzin z pociechami, które krzyczały i biegały we wszystkich kierunkach. Po obejrzeniu okapi, małp, lwic, niedźwiedzi, fok itp. zmordowani spacerem wróciliśmy do domu. I już trzeba było zbierać się do wyjścia na kolacje z rodzicami. Tym razem było sushi (i znowu ryby!).

W poniedziałek mieliśmy zwiedzać Yokohame, ale z racji, ze zbliżał się tajfun, musiałam zdecydować, czy jadę przed (wcześnie po południu) czy po (następnego dnia pierwszym pociągiem i spóźnić się do pracy 30 min). Dodatkowo w południe mieliśmy lunch z rodzicami i rodzeństwem Lubego w restauracji specjalizującej się w tofu (znowu ryby!) Końcem końców, zdecydowałam się wracać od razu po lunchu. Shinkanseny jeszcze jeździły, ale wszystkie pociągi w Kansai miały przestać kursować po godzinie 16. Zadowolona wsiadłam w pociąg przed 14, bo wiedziałam, ze dojadę do Maibara przed 16, a stamtąd tylko jedna stacja zwykłym pociągiem do Hikone.

Shinkansen dojeżdża do mojej stacji, a tam, o zgrozo, z głośników płynie: w dniu dzisiejszym zakończyliśmy operacje pociągów w kierunku Hikone (następnego dnia dowiedziałam się, ze pociągi przestały jeździć już po piętnastej). Na stacji ja i tłumy ludzi, które nie bardzo wiedza co ze sobą zrobić. Pozostaje taksówka, mi i setce innych ludzi, po których nie ma kto wyjechać na stacje. Szybko rozważam gdzie lepiej, lewym shinkansenowym wyjściem ze stacji, gdzie udała się większość ludzi, ale tez jest więcej taksówek, czy prawym wyjściem, gdzie nic nie ma poza postojem taksówek i przystankiem autobusowym. Wybrałam prawa stronę. Biegiem na postój taksówek (przewiduje w wyobraźni co się będzie działo i widzę się nocującą na dworcu), a tam już ogonek na 10 osób (jedna taksówka na 10 minut jak przyjedzie to i tak 100 minut czekania!)

I w tym momencie los nade mna czuwal. Podjechala taksowka i wsiadajaca do niej dziewczyna zaczela sie pytac, czy ktos nie chce jechac w kierunku Kawase. W moim kierunku!!! Dwie minuty później, w trzy laski siedziałyśmy już w taksówce śmiejąc się, jakie to miałyśmy szczęście, a niespełna 20 minut później byłam w domu.
Kilka godzin pozniej nad Hikone przeszedl tajfun, ale jak to zwykle bywa w Hikone, nie wiele sie dzialo.
10 października 2014
Czy zdazylo wam sie kiedys narzekac na obsluge w restauracji? W Polsce zapewne tak, ale w Japonii!? Przeciez ten kraj slynie z chodzenia wokol klienta na paluszkach, kelnerzy przymuja zamowienia klekajac, a w czasie posilku dostaje sie zimne lub cieple reczniki, przynajmniej dwa razy. A jednak... ale zaczynajac od poczatku.

W sobote po pracy Lubego wybralismy sie na kolacje. Znudzeni japonska kuchnia zachcielismy czegos europejskiego. Wybor padl na rybno-francuska restauracje na 7 pietrze jednego z centrow handlowych w centrum Osaki. Miejsce zapowiadalo sie bardzo milo, zwlaszcza, ze mozna bylo zjesc na tarasie z widokiem na nocna panorame Umedy (Umeda to nazwa na centrum Osaki).

Moglismy sobie wybrac stolik, dostalismy takze narzutki na kolana, bo troche wialo (zwiewalo menu ze stolika) i wode do picia. Po krotkiej naradzie zamowilismy salatke do podzialu (Luby lubi salatki prawie tak bardzo jak ja), spaghetti peperoncino (Luby) i rybe dnia ugrilowana z warzywami (ja). Do tego dwie cieple herbaty z cytryna. Kazde z dan glownych powinno kosztowac okolo 1.600 jenow, wedlug menu.

Salatke dostalismy od razu, nie powalala, ale byla w porzadku. Herbaty rowniez, z tym, ze bez cytryny, o ktore musielismy sie upomniec. Potem wjechalo spaghetti, ktore Luby, z racji ze byl super glodny, wszamal wsysajac wszystko z talerza jak leci. A ja czekam, i czekam i czekam i czekam. 10 minut pozniej, lekko podirytowani i zmarznieci upominamy sie o nasza rybe i po 5 minutach dostajemy informacje, ze.... jeszcze 10 minut. Czy oni poszli ta rybe zlapac czy jak!? (koncem koncow chyba tak, bo przy kuchni stalo dosc spore akwarium z plywajacymi rybami). Po 40 minutach od wejscia do restauracji dostalam moja ugrilowana rybe. Byla pyszna, z czego Luby zjadl jej polowe, w ogole sie nie przejmujac, ze to byla moja ryba (widac wciaz musial byc głodny). Danie zjedliśmy i trochę źli na oblusge, ze nie dostalsmy potraw w tym samym czasie udalismy sie do kasy (w restauracjach w Japonii placi sie przy wyjsciu, a rachunku czasami nawet nie podaje sie do stolika, tylko od razu jest w kasie). Placimy, a na rachunku suma za grilowana rybe byla dwukrotnie wyzsza niz w menu! Mnie krew zalala i najchetniej bym zarzadala obnizenia kwoty do wartosci posilku w karcie menu. Pani obslugujaca kase zaczela przepraszac, klaniac sie i tlumaczyc, ze cena posilku zalezy od ryby, jaka do tego dania uzyja. Luby tez sie wlaczyl i wygarnal kobiecie po japonsku, czyli z taktem i uprzejmoscia, co o tym mysli. Na koncu dodal, ze po raz pierwszy narzekal na obsluge w restauracji.

I jak, czy przesadzamy, czujac sie zawiedzeni obsluga czy jednak takie potkniecia to norma? Restauracja nie byla super droga, ale nie byla tez tania. A 3.000 jenow za danie w restauracji to juz calkiem sporo, a przy takiej cenie wymaga sie nienagannej obslugi w Japonii.

Jak wy byscie sie zachowali w takiej sytuacji?
8 października 2014
Epopeji rowerowej ciag dalszy, czyli o tym jak odzyskalam swoj stary rower.

Ci co czytaja mojego bloga od dluzszego czasu wiedza, ze poltora roku temu z parkingu pod moim blokiem skradziono mi rower. Nadzieje na jego odzyskanie stracilam i jeszcze w tym samym tygodniu kupilam nowy, rozowy. O sprawie dawno zapomnialam, az pewnego dnia (tj. w zeszlym tygodniu) na sekretarce telefonicznej znalazlam wiadomosc od komisariatu policji w Kawase, ze moj rower zostal odnaleziony. Po krotkiej rozmowe panowie z posterunku zgodzili sie, by rower przetransportowac do siedziby glownej policji w Hikone, co bym az do Kawase nie musiala dralowac. To tez nastepnego dnia po pracy mialam sie zglosic po jego odbior.

Miejsce oczywiscie pomylilam, wiec na komisariat sie spoznilam, ale pomińmy ten drobny szczegol. Wejscie glowne bylo juz nieczynne, wiec udalam sie do wejscia nocnego i od naglych przypadkow. Tam od razu wiedzieli kim jestem i samo moje wejscie wzbudzilo zainetresowanie calego zespolu policyjnego. Bez zadnego sprawdzania dokumentow potwierdzajacych tozsamosc panowie (a ze trzech ich bylo) dali mi do podstemplowania moje zgloszenie o kradziezy i wniosek o odbior roweru. Powszechne zdziwienie rozbudzila moja gaijinska pieczatka, tzn. taka sama jak japonska, tylko z nazwiskiem w katakanie. Pozniej jeden z komisarzy dopatrzyl sie napisow na mojej bluzie i zaczal wypytywac co jest napisane. Ja mu na to, ze nazwa mojej druzyny yosakoi i tak od slowa do slowa okazalo sie, ze podczas tegorocznych wystepow w Hikone, ja tanczylam, a on pilnowal porzadku podczas festiwalu.
Potem ktos przyniosl moj rower i az mi sie przykro zrobilo widzac go w takim stanie. Kierownica wygieta do gory, koszyk calkowicie pokiereszowany, przednie kolo przebite, bagaznik z tylu odszktalcony, a tylnie kolo ubabrane czyms co wygladalo jak zaschniety twor pajaka-giganta. I jak tu z takim rowerem wrocic do domu?

W tym momencie uprzejmosc japonskiej policji przeszla sama siebie, bo az dwie osoby (komisarz i jedna policjantka) zaproponowali, ze podrzuca mnie i rower samochodem pod dom, z racji ze jada w tamta strone. Bo przeciez inaczej musialabym przez godzine "pcham go, ale mam go...". Nie mogac uwierzyc w swoje szczescie, z oferty ochoczo skorzystalam i po 15 minutach bylam wraz z rowerem w domu. Rower w dodatku przeniesiono (!!) mi na parking.

Wszystko fajnie, tylko co ja mam teraz zrobic z tym gruchotem?
6 października 2014
Nie da sie chyba nie zauwazyc, ze blog dostal nowy layout. Hurra! :) Kilka szczegolow wymaga jeszcze w prawdzie dopicowania, ale to sa drobnostki.

Szczegolne podziekowania dla Kamila za jego bezinteresowna pomoc i tlumaczenie mi co i jak. :)

Jak wam sie podoba?

Poza tym po Japonii szaleje super silny tajfun numer 18. Jak zwykle u mnie na wsi bylo bez wiekszych rewelacji.
3 października 2014
W podziękowaniu za dwuletnia współpracę z jednym z przedstawicieli JETRO, wybraliśmy się na kolacje firmowa. Takie "pyszności" jedliśmy:

 

Przystawki: kon'nyaku z płatkami suszonego bonito na środku, po lewej smażone tofu i jakieś łodygi.

Smażone tofu i jakieś łodygi z bliska.

Kon'nyaku z płatkami suszonego bonito.

Zestaw sashimi, surowych ryb

Sashimi z bliska, z tylu bonito, białe po lewej to fladra, a po prawej śledź. Pomarańczowe z przodu to uni, jeżowiec. Ten ostatni jak dla mnie niejadalny.

Zupa rybno-grzybowa. Limonkę wciskamy do środka.

Zupę nalewamy do spodeczka, a grzybki i resztę wyjadamy pałeczkami ze środka.

Sushi z wieloryba. Jest mi bardzo bardzo bardzo przykro przyznać, ze zjadłam i było pyszne....

Funazushi, czyli sfermentowana ryba ukiszona sola i ryżem (proces kiszenia trwa do 4 lat), podawana z suszonymi płatkami bonito. Tak niegdyś przygotowywano sushi! Jest mniej śmierdząca niż niektóre sery pleśniowe i dobrze pasuje do piwa. (ponoć) Specjalność prefektury Shiga.

 Pieczona ryba sanma. Pyszna, pyszna! Do tego kawałek batata, korzenia lotusa i jakieś inne warzywa.

Kolejny specjał, heshiko, czyli makrela zakonserwowana w soli. Byla kwaśnosłona i po zjedzenie jednego kawałka musiałam wypić bardzo spora ilością herbaty. Nigdy więcej! Tutaj podana z korzeniem lotosu i startym daikonem (biała duza rzodkiew).

Pure z dyni z kawałkiem mięsa w środku. Na około jakiś lekko rybny kleik. Niezbyt, ale pure dyniowe było dobre.

Znowu ryba na kwaśno, w tym momencie miałam już dość.

Tempura warzywna.

Na sam koniec była jeszcze kulka sorbetu brzoskwiniowego. Nie za słodka  - w sam raz.
Panowie pili piwo a potem wódkę z ziemniaków. Ja byłam zadowolona z mojej herbaty oolong na zimno.

Co byscie chcieli sprobowac na takiej kolacji? Ja mam opory przed jedzeniem dziwnych rzeczy, ale ostatnio staram sie chociaz jednej nowej potrawy spróbować. A wy dalibyscie rade wszystkiego spróbować?
2 października 2014
Pamietacie te historie sprzed ponad roku, gdy ukradli mi rower z parkingu pod moim blokiem? Dokladnie 17 miesiecy pozniej dostaje telefon z policji, ze rower sie znalazl! Po prawie poltora roku! Ktos przejechal nim do stacji Kawase (ok 30 min jazdy rowerem ode mnie) i tam go porzucil. Po jakims czasie zgarnely go sluzby porzadkowe i tak oto jest! Powietrza w kolach nie ma, zapiecie na tylnie kolo jest wylamane, ale rower jest!

Problem w tym, ze na grzyba mi on, skoro juz dawno kupilam inny...? Ale rower trzeba z posterunku policji odebrac. Na szczescie panowie policjanci sa na tyle mili, ze przewioza mi go z odleglego posterunku w Kawase do posterunku w Hikone. Mam nadzieje, ze uda mi sie go sprzedac gdzies za chociazby minimalna cene...