19 grudnia 2012
W poprzednim poscie pisalam, ze bedzie obowiazkowa pracownicza popijawa. 
Impreza, jak za kazdym razem odbyla sie w zaprzyjaznionym sklepie o nazwie Trzy Sosny. Jako, ze mamy zime, a jedna z najczesciej jadanych potraw o tej porze roku jest nabe, czyli garnek, to tez mielismy przyjemnosc sie tego nawcinac. Oczywiscie nie je sie samego garnka, tylko to co sie ugotuje w tym garnku (samemu!). 
Tym razem na bonenkai'u mielismy sukiyaki, czyli smazona wolowine, do ktorej dodaje sie wywar z ryby - dashi, sos sojowy i cukier, a nastepnie wrzuca warzywa.

Najpierw smazymy cienko pokrojone mieso wolowe.

By nie umrzec w tym czasie z glodu dostalismy sashimi, czyli surowe ryby pokrojone w plasterki.

Jak sie wszystko zagotuje, to wrzucamy cala mase warzyw az po czubek.

 Jak sie podgotuje, to mozna do razu jesc. Tradycjnie mieso i warzywa macza sie w surowym, zbeltanym jajku i potem do buzi. 


Ale jak ktos nie lubi, to moze tez jesc bez jajka.


Do tego byly jeszcze hektolitry piwa i herbaty oolong oraz wszystko inne co sie chce z menu.

Potraw z garnka nigdy nie za malo, dlatego we wtorek byly kolejny bonenkai, tym razem z klientem. Zamiast sukiyaki jedlismy shabu-shabu, ale nie wersje zwykla - miesna, a rybna!
I musze przyznac, ze bylo to najlepsze shabu-shabu jakie jadlam.
Czym sie rozni shabu-shabu od sukiyaki?
Do przygotowanego juz wczesniej wywaru (m.in. z glonu) wklada sie mieso lub rybe i porusza sie nim przez okolo 3-4 sekundy (stad nazwa shabu-shabu, odglos poruszania), macza w sosie i zjada. Nastepnie wrzucamy warzywa i czekamy, az sie troche podgotuja.

Przed zjedzeniem. Do sosu wkladamy starty daikon i cebulke.

Warzywa i ryba gotowa do wlozenia do garnka.

Warzywa w zblizeniu. Oprocz warzyw jest jeszcze surowe i smazone tofu, oraz makaron.

Zagryzka, co by nie umrzec z glodu w miedzy czasie. Mlode straczki soi, czyli edamame. Zdrowe i smaczne.

Warzywa podczas gotowania.

Oprocz wyzej wymienionych, sa jeszcze inne rodzaje potraw z garnka, jak np. "wrzuc wszystko na co masz ochote" itd.
Jakbym miala podsumowac, za co lubie ten rodzaj potraw, to bedzie to: cieple, smaczne i co najwazniejsze, nawet w restauracji przyrzadza sie go razem z przyjaciolmi lub rodzina. Kolejna rzeczy do pozazdroszczenia Japonii.
14 grudnia 2012
Probuje rozgrysc japonski system mierzenia wady wzroku i jak na razie same porazki. Oto co udalo mi sie do tej pory odkryc:
Dobry wzrok to 2.0
Im gorszy wzrok, tym liczba zmiejsza sie zblizajac sie do 0.00.
Same zera to prawdopodobnie juz slepota.
Japonskie 0.4 to nasze -1 (podpatrzone na pudelku od soczewek, na ktorych moc soczewki napisana jest w dioptriach)
To ile to bedzie moje -5? Czort wie.
Przeszukalam internet w zdluz i wszedz po polsku, angielsku i japonsku i na razie nic nie znalazlam. Pomocy!

PS. Wszyscy mlodzi w biurze maja wade wzroku od -1 do prawdopodobnie okolo  -6.
PS2. Dzisiaj bonenkai, czyli chlanie i jedzenie za pieniadze firmy. Bedzie sukiyaki!
Na studiach mowili, ze bonenkai to spotkanie, zorganizowane aby przegnac zle rzeczy, ktore przytrafily sie w danym roku. Kolejna rzecz, ktora mozna wlozyc miedzy bajki. Zwykla popijawa, ot co!
PS3. Wrocilam calo z USA, ale byly chwile grozy bo sie samolot zepsul....

28 listopada 2012
Mamy w pracy nowe znaczki. Wczesniej byly o takie super slodziaste z letniej serii z Hello Kitty.

Troche sie rozczerowalam, gdy zobaczylam dzisiaj, ze hellokittowych znaczkow juz nie ma (bo jak tu wyslac paczke z Hello Kitty w srodku bez znaczka z HK na kopercie!?), ale te nowe tez sa niczego sobie.

Ponizej nowa seria z Disneyem.

I seria z misiami.
 

A tak wyglada misiowy znaczek przyklejony na kopercie.


Od przyszlego tygodnia jedziemy na tydzien do USA w podroz sluzbowa. Ciesze sie na ten wyjazd i jestem jednoczesnie bardzo przerazona. W zwiazku z tym wszystkim jestem zajeta, zestresowana i nic sie poza tym nie dzieje. W dodatku bylam na zumbie w poniedzialek i teraz mam zakwasy na plecach i wszystko mnie boli.

A wczoraj w konbini kupilam do picia to:

I z drugiej strony. 

Zachecona brakiem cukru w skladzie (ok, byl slodzik) mialam nadzieje, ze bedzie chociaz troche  inaczej samkowacniz wszystkie japonskie straight tea i popoludniowe herbatki, ale niestety ta tez okazala sie smakowac jak pomyje z cukrem. Rozcienczonej herbaty z tona cukru nie cierpie - jakos przypomina mi napoj ze szkolnej stolowki. Wyjasnijcie mi prosze, dlaczego nieslodzone zielone herbaty sprzedaja, a czarne juz tylko z cukrem!? W kazdym badz razie, napoj jest dla mnie malopijalny i prawdopodobnie wyladuje w zlewie. Ale opakowanie wciaz super!
13 listopada 2012
W tym i zeszlym tygodniu moja firme zalala fala praktykantow. I o ile niczym sczegolnym jest dwojka studentow z Politechniki, to o tyle zdziwila mnie tygodniowa praktyka dwoch gimnazjalistow. Ale od poczatku, o co w tym wszystkim biega.
W  miejscu, w ktorym mieszkam jest inicjatywa o nazwie "びわ中" ("Biwa-chū"). Biwa oznacza jezioro Biwa, ktore zajmuje 2/3 powieszchni prefektury i jest jednoczescnie najwiekszym jeziorem w Japonii. Chū to natomiast skrot od chūgakusei, czyli gimnazjalista. A chodzi o to, ze kazdy gimnazjalista klasy drugiej, ktorego szkola bierze udzial w tym przedsiewzieciu, musi przez tydzien odbyc praktyki w fabryce, firmie itp. I w taki sposob trafilo do nas dwoch chlopaczkow, ktorzy dzielnie od 9 do 16 pomagaja przy polerowaniu i pakowaniu czesci. Domyslam sie, ze celem tej akcji jest pokazanie wartosci pracy i nauki i takie tam tego typu. Tak sobie pomyslalam, ze gdyby cos takie wprowadzic w Polsce, to co by bylo?  Ciekawe, czy by sie sprawdzilo. Hehe.

A tak z innej beczki, czym ostatnio sie opycham, czyli przeglad tygodnia (chyba powinnam zmienic tytul i opis bloga o slodkosciach w Japonii).

Cos dla fanow One Piece - chopperodraze. Z okazji wydania kolejnego tomu mangi, onepisowe szalenstwo.


Prezent z Kobe. Nie mialo to jednak nic wspolnego ani z jogurtem, ani z omletem. Jesli chodzi o banana, to uznajmy, ze lezal niedaleko. Ot zwykla galaretka o smaku lekko bananowym zawinieta w ciasto. Dobra, ksztalt mialo a la banan!

Dla kontrastu - tradycyjne slodycze z Kyoto. Glownie utwardzony cukier lub galaretka (czyli w sumie tez cukier). Tu czy owdzie troche fasoli. Ale wygladaly pieknie.

Nowy napoj od firmy Calpis, ktora robi slynny napoj na bazie mleka, o takiej samej nazwie. Ja mleka nie lubie to i tez tego ich napoju nie trawie, ale goracy napoj sliwkowy z miodem byl niczego sobie. Oczywiscie sprzedawany tylko na cieplo.
5 listopada 2012
A chyba raczej wypadki. Bo odkad przyjechalam do Japonii to ciagle mam jakies dwukolowe problemy.
Wszystko zaczelo sie w zeszlym roku, podczas praktyk - ukradziono mi (tudziez wywieziono na wysypisko rowerow) rower. Byl beznadziejny i go nie za bardzo lubilam, wiec i po nim nie plakalam, zwlaszcza, ze zaraz na pocieszenie moj praktykodawca kupil mi nowy. Pech oczywiscie sie jednak zadomowil i w tym rowerze i w tydzien po jego zakupie, jadac sobie po ciemnioku (bo w maly miejscowosciach czegos takiego jak laternia to nie ma) i w tym ze ciemnioku wyprzedzajac jakiegos smalazarnie wleczacego sie kolesia, z bardzo duza predkoscia wjechalam na dwa schodki. Rezultat byl taki, ze w przednim kole mialam 6 dziur, a w tylnim 2. Oczywiscie ubezpieczenia przy zakupie roweru nie wykupilam, bo po co, przeciez nie zlapie gumy (dla wyjasnienia, w Championsach, jedynym wartym wspomnienia lokalnym sklepie z rowerami, mozna kupic sobie ubezpiecznie na okres lat 3 za jedyne 1000 jenow i wtedy w razie dziury, latanie dentki jest za darmo, a nie za 500 jenow). Po tym incydencie mogloby sie wydawac, ze a) limit pecha rowerowego zostal wyczerpany; b) nieszczescia chodza parami, czyli ze bede miala spokoj na jakis czas.
Mialam spokoj az do mojego przyjazdu w styczniu (no dobra, zdazylam sie wytrabanic na zwir w Polsce), gdzie kupilam nowy rower, ktory byl mi niezbedny do poruszania sie po miejscowosci, w ktorej obecnie mieszkam, i oczywiscie wraz z nim kupilam takze nowego, rowerowego pecha. Oto co sie zdazylo wydarzyc przez te 10 miesiecy (mam dwa rowery, pomaranczowy w miescie, w ktorym pracuje i fioletowy w miescie, w ktorym mieszkam, dla lepszego zrozumienia sytuacji, wymieniam, ktory rower byl w co zamieszany):
1. Zderzylam sie czolowo z jakimis gimnazjalista w strugach deszczu. Pieknie wygiety w zla strone parasol poszedl na przemial. (fioletowy)
2. W Walentynki ktos zabawil sie z przednia opona mojego roweru w wbij pinezke. Mialam w przednim kole ponad 30 dziur (stalo sie to na platnym parkingu, wiec dziadkowie parkingowi probowali mi wmowic, ze sama na cos wjechalam....). Majac juz za soba wczesniejsze doswiadczniea, wykupilam wczesniej ubezpiecznie rowerowe, ktore niestety okazalo sie nie dzialac przy wymianie dentki. (fioletowy)
3. Zderzylam sie czolowo ze slupem/schodkiem/parkanem (niepotrzebne skreslic). (fioletowy)
4. Wybuchla mi tylnia opona. Sama z siebie, podczas jazdy. Tym razem na szczescie naprawili za darmo. (fioletowy)
5.  Rower przewrocil sie i z koszyka moja torba wpadla prosto do zalanego woda pola ryzowego. Rezultat: wszystko suszylam przez 2 dni (lacznie z pieniedzmi) a smierdzialo blotem przez jeszcze nastepne 2 tygodnie. Ipod sie zalal i bateria siadla. (pomaranczowy)

 Na zdjeciu winowajca, czyli pole ryzowe, do ktorego wpadla mi torba zaraz po zrobieniu tego zdjecia.

6. Zderzylam sie przy wjezdzie na parking rowerowy z jakas inna laska na rowerze. Rezultat: Troche przekoszona rama od roweru. Koszyk lekko wgiety. (fioletowy)
7. W piatek podczas powrotu z pracy poslizgnelam sie (bo padalo) i przerwocilam zaraz za czekajacym do skretu samochodem. Rezultat: mnostwo siniakow na nogach, parasol na przemial i koszyk od roweru w ksztalcie litery S. (pomaranczowy)

I teraz przyznajcie sami, to jest cos wiecej niz zwykly pech!


2 listopada 2012
W ostatniej notce napisalam, ze juz zaraz swieta i wysyp swiatecznych deokracji. Jakze sie pomylilam! Zapomnialam, ze w miedzy czasie bedzie jeszcze dzien obowiazkowego jedzenia Pocky!



W tym roku 11.11 wypada w niedziele, a to oznacza Pocky na sniadanie, obiad i kolacje, all day long! To prawie jak nasz tlusty czwartek, hehe.

Glico, firma produkujaca Pocky, wypuscila juz z tej okazji (?) nowa, oczywiscie limitowana serie, ktora musialam od razu kupic i zjesc, podwojna jagoda z czekoladowym paluszkiem w ksztalcie serca. Aaaaaaaaa. Paluszki tak szybko pochlonelam, ze nie zdazylam nawet zrobic zdjecia. Ale nic straconego, jeszcze raz kupie i tym razem sie opanuje! Obiecuje!


1 listopada 2012
No i uleglam. Dosc pozno i mimo zaporu rekami i nogami, by nie brac w jakikolwiek sposob udzialu w tym wydarzeniu, a jednak sie nie udalo. Chodzi mi oczywiscie o Halloween i to co sie zaczylo dziac w polowie wrzesnia, czyli halloweenowa goraczka. Dyniowe ozdoby mozna bylo zobaczyc doslownie wszedzie, jak i ogloszenia dotyczace wydarzen zwiazanych mniej lub bardziej tematycznie.
A mi, poniewaz bylo mi szkoda pieniedzy i w dodatku zlapalam przeziebienie w pracy, udawalo sie jakos od tego uciec. Przynajmniej do dzisiaj rano, gdzie pod wplywem chwili, kupilam w konbini wielka paczke tego (lezy na laptopie):


A w srodku sa takie:



Ciasteczka calkiem smaczne i w 3 smakach: dyniowy, czekoladowym i bialo-czekoladowym. Zajadamy sie nimi wlasnie w biurze.
A, zapomnialabym, ze na poczatku pazdziernika w ramach mani kitkatowej kupilam:


Hallowen sie skonczylo, pora na swieta!
26 października 2012
Pogoda zaczyna sie psuc, mrozna zima z 0 stopniami C nadciaga coraz szybszym krokiem i jej oddech czuc juz na karku, zwlaszcza o poranku, gdy jest juz tylko 12C.
Coraz czesciej pada tez deszcz (juz mniej wiecej raz na tydzien/dwa tygodnie), co przy tutjeszym wietrze znad jeziora czesto oznacza, ze zostanie sie przemoczonym od stop do glow, a o otwarciu parasola mozna zapomniec (chociaz niektorzy probuja). 

I w takie dni bardziej niz rower sprawdza sie autobus. Haczykow jest jednak kilka: 
1) przystanek mam wprawdzie pod domem, ale autobus rano tylko jeden. Jak sie na niego spoznie, to umarl w butach;
2) autobus kosztuje 200 jenow za przejazd, co oznacza dzienny wydatek dodatkowych 400 jenow. Nie lubimy;
3) O ile poranny autobus mi pasuje, powrotny juz troche mniej. Ten zatrzymujacy sie pod domem jezdzi wieczorem raz na godzine (czyli pol godziny czekania). Na szczescie jest tez drugi autobus, skrecajacy przy supermarkecie, w ktorym zawsze robie zakupy, i w dodatku jest on super dopasowany czasowo do pociagu. Lubimy.

Wielokrotnie zdarzylo mi sie jechac autobusem, ale musze przyznac, ze za kazdym razem jestem pozytywnie zaskoczona. Ponizszy opis jest opisem autobusow tylko w mojej miejscowosci. Byc moze w metropoliach typu Tokyo jest to troche inaczej zorganizowane (w Kyoto autobusy sa takie same).

Przystanek

Autobus zatrzymuje sie na przystanku tylko wtedy, gdy ktos na nim stoi (badz ktos chce wysiasc, ale o tym dalej). Przytanki nie maja zatoczek - autobus zatrzymuje sie na chwile na ulicy (oczywiscie blokujac tym samym caly ruch,). Przystanki sa oznakowane okraglym znakiem z napisem "Autobus" i z nazwa przystanku.

Znak na autobus jest pod latarnia w ksztalcie dzownu (swoja droga, ulica z tymi latarniami to Bell Road). Zdjecie jest ze stycznia tego roku, ale jak pomysle, ze mnie cos takiego niedlugo czeka to brrrrr.

Rozklad jazdy z przystanku pod domem. Jak widac, ilosc czestotliwosc kursowania jest porazajaca.  

Autobus

Do autobusu wsiadamy tylnimy drzwiami (a raczej srodkowymi, bo sa one wlasciwie w polowie pojazdu), a wysiadamy przednimi.


Tak wyglada wnetrze autobusu. Z zoltej skrzyneczki, bierzemy bilet. Niektore, dluzsze przejazdy kosztuja nie 200, a 300 jenow, wiec majac taki bilet pokazujemy go przy placeniu i kierowca wie czy go oszukalismy czy nie.
W gornej czesci zdjecia jest tablica z cyframi. To tam wyswietla sie, do ktorego przystanku jaka obowiazuje kwota. Ten autobus mial akurat krotka trase, wiec bilety nie byly potrzebne - wszystkie przystanki kosztowaly 200 jenow.
Bardzo ciekawe, a niestety slabo widoczne na zdjeciu, sa dwie rzeczy. Po pierwsze, w prawym gornym rogu zdjecia sa dwa swietla-neony. Gorny - zielony, ma napis "autobus zatrzymuje sie na nastepnym przystanku" i zapala sie gdy ktos wcisnie przycisk "STOP" na znak, ze chce wysiasc. Nie na niego jednak chcialam zwrocic uwage, ale na ten pod nim, z napisem "uwaga na gwaltowne chamowanie", ktory zapala sie za kazdym razem, gdy kierowca wciska pedal chamulca.
Kolejna ciekawa sprawa jest wlasnie prowadzacy pojazd. Nie jest on oddzielony od pasazerow zadna szyba ani drzwiami. Ma za to mikrofon i na bierzaco mowi co robi, zaczynajac od: "uwaga, odjezdzamy", przez "skrecam w lewo/prawo" (przy kazdym skrecie!) czy "jade prosto", az po "szanowne osobty, ktore chcialy wysiasc przy supermakrecie Pariya, prosze wysiasc na najblizszym przystanku" (to ostatnie mialo miejsce gdy sie spytalam przed odjazdem czy jedzie wlasnie w ta okolice, i uff, bo sie juz balam, ze powie cos w stylu: "pani obcokrajowczyni wysiada na nastepnym przystanku").
Po dojechaniu na miejsc wrzucamy nalezna kwote do blekitnej skrzynki przy kierowcy (jak nie mamy rowno 200 jenow to obok tej skrzynki jest rozmieniaczka pieniedzy) i wysiadamy podczas gdy kierowca nam sie klania i mowi "dziekuje bardzo". 
Z ciekawostek autobusowych to moge chyba jeszcze tylko dodac, ze panuje zasada: nie wstajemy z siedzienia dopoki autobus nie zatrzyma sie na przystanku. I naprawde, tak ludzie robia.

To chyba tyle co moge powiedziec. Jesli macie jakies pytania co do autobusow u mnie na wsi, to dajcie znac.

21 października 2012
Jeszcze Halloween nie było, a tuż obok dyniowych dekoracji zaczęły się pojawiać świąteczne! Aaaaaaaaaa!

Zamówienia na tort bożonarodzeniowy w kawiarni, którą mijam w drodze do pracy.

W KFC u mnie na wsi też już świątecznie.

I też przyjmują zamówienia - na kubełek od KFC.


Poza tym w mojej mieścinie był dzisiaj festiwal maskotek. Takich maskotek, które oczywiście są maskotkami np. jakiegoś regionu, a nie maskotek-maskotek. Parę fotek wrzucę następnym razem, ale nie mam ich zbyt dużo. Były dzikie tłumy i dzikie ilości maskotek, że po pierwszych pięciu przestałam je rozróżniać. (a było ich z 50, brrrr....)
18 października 2012
Przedwczoraj Dwakoty pisala na swoim blogu o kolekcji historycznych Hello Kitty. I ja musze sie przyznac, ze tez cos kolekcjonuje - dziwne smaki Kit Katow. Dlatego jakakolwiek podroz bez przystanku na poszukiwanie lokalnego smaku KK nie wchodzi w ogole w gre.
A o co biega w tym wszystkim? A no o to, ze w Japonii kazdy region ma swoj lokalne, oryginalne smaki, ktore sa czesto powiazane z jakims specjalem z danego regionu, np. w prefekturze Nagano, ktora slynie z uprawy jablek, kupimy Kit Kat o smaku jablkowym.
Zeby nie bylo zbyt prosto, smaki te co jakis czas sie zmieniaja, wiec tak naprawde mamy tutaj "never ending story".
Oprocz smakow lokalnych, mamy jeszcze rozne serie limitowane - np. teraz z okazji Halloween mozna kupic KK o smaku puddingu dyniowego (jeszcze nie probowalam, ale zakupilam). Natomiast latem byla wersja o smaku lodow waniliowych (znowu, kupilam, ale jeszcze nie jadlam). Jest takze seria: オトナの甘さ czyli slodkosci dla doroslych. Po wiosennych malinach mamy teraz nowy smak: biala czekolada z kawalkami ciasteczek czekoladowych. Oczywiscie wiekszosc z tych smakow mozna zamowic na stronie internetowej KK, ale co to za frajda? 
Niestety(!) nie mam zdjec wszystkich KK, ktore jadlam. Nie wiem jakim cudem, ale brakuje mi zdjec pudelek o smaku zlotych cytrusow i puddingu z Kobe, oraz tych smakow, ktorymi zostalam poczestowana w Polsce (o smaku sosu sojowego).
W dodatku moje zdjecia sa bardzo slabej jakosci, dlatego tez zamiast wlasnych (te do zobaczenia na FB), zamieszczam zdjecia z oficjalnej strony KK. Niektorych obrazkow nie bylo, wiec uzupelnilam zdjeciami z mojego archiwum (to te slabej jakosci i brzydko zrobione ;)). W zeszlym roku pstrykalam je komorka z bardzo slabym aparatem, wiec musicie mi wybaczyc.

Specjal z Kyoto, czyli smak zielonej herbaty.
Kolejny smak do znalezienia w Kyoto, prazona zielona herbata. Ostatnio pojawil sie kolejny rodzaj - Yatsuhashi, czyli o smaku slodyczy slynnych w tym regionie.
Smak zlotych cytrusow do nabycia tylko na poludniu Japonii. Kupilam podczas podrozy sluzbowej na Shikoku.
Smak chinskiego puddingu migdalowego (annin dofu). Kupiony w chinskiej dzielincy w Yokohamie.
Smak sernika z polewa truskawkowa. Kupiony w tym samym sklepie co wyzej, w Yokohamie.
Z racji, ze juz jestesmy przy sernikach. Smak sernika z polewa jagodowa.

A w takim fikusnym pudelku kupilam je na lotnisku w Nagoyi .

To juz nie okolice Tokyo, ale Hokuriku. Dostalam je w prezencie. Smak: tosty ze slodka fasola azuki.
Te kitkaty sa w prawdzie z Shizuoki, ale kupilam je w okolicach Nagoyi. Smak wasssaaabiii!


Kupione razem z KK o smaku wasabi. Smak pasty miso. Jeden z najslabszych jakie jadlam.

I jest wreszcie KK jablkowy. Bylam bardzo pozytynie zaskoczona. Kupilam je gdzies na parkingu przy autostradzie w Nagano.
Smak z samego poludnia Japonii, czyli slodki ziemniak. Przywiozlam z wycieczki na Kyusiu.
Ten smak byl wyprodukowany na potrzeby kampani by wspomoc region Tohoku po trzesieniu ziemi i tsunami w marcu zeszlego roku. I chociaz jest to KK lokalny (o smaku slodyczy o nazwie zunda), to mozna go bylo kupic w kazdym sklepie na terenie calego kraju, a jakis procent od sprzedazy (chyba 10%) byl przeznaczany na pomoc w odbudowie rejnow dotknietych katastrofa.


I tu niestety konczy sie moja kolekcja smakow regionalnych. Ale, ale, zostaly nam jeszcze serie limitowane!

Z serii slodkosci dla doroslych. Biala czekolada z czekoladowymi ciasteczkami.


Z tej samej serii co powyzej, smak malinowy. Jest jeszcze smak gorzka czekolada i matcha, ale juz pominmy te malo oryginalne wersje. ;)

Letnie szalenstwo z tego roku, czyli lody waniliowe. Wciaz nierozpakowane leza odlogiem w lodowce...


 I opisane na poczatku notki KK o smaku dyniowym, czyli wersja na Halloween.

Ale, to jeszcze nie koniec!
Cookie and Cream

Truskawki i orzechy laskowe

Smak pomaranczowy z okazji otwarcia Tokyo Sky Tree

I zwykle KK w pudelku w ksztalcie shinkansenow. Kitkatowe szalenstwo!

Na zakonczenie cos o cenach tych kitkatow. 
Duze pudelko (12 malych batonikow) kosztuje okolo 800 jenow. 
Mniejsza wersja (na ogol niedostepna), w ktorej jest 5 sztuk to 500 jenow.
Najmniejsze pudelka (slodkosc dla doroslych) kosztuja juz tylko okolo 130 jenow.

Gratis zdjęcie z bloga przyjaciół - otrzymane w prezencie kitkaty bez pudełek.