(I znowu nie bedzie zdjec! Beznadzieja po prostu...)
W sobote w Japonii zaczal sie dlugi (bo trzydniowy) weekend. A to dzieki wypadajacemu w poniedzialek dniu sportu. (nie, nie, to rzad japonski specjalnie wymysla takie swieta, by dac wypoczac kilka dni pod rzad strudzonym japonczykom, ktorzy o wzieciu urlopu moga tylko pomarzyc)
Tak sie niestety zlozylo, ze akurat w poniedzialek przez Japonie mial przejsc niezwykle potezny (super) tajfun nr. 19 "Vongfong".
Zdjecie od NASA. Piekny i niebezpieczny.
Mi takze tajfun nieco pokrzyzowal plany, ale najpierw wrocimy do poczatku. W ten oto bowiem weekend byla dlugo wyczekiwana pierwsza wizyta u tesciow*.
* w Japonii nie ma zwyczaju przedstawiania drugiej polowki dopoki para nie ma planow bardzo zobowiazujacych. Zwlaszcza w sytuacji gdy rodzina mieszka w innej czesci Japonii.
Teściowie mieszkają w Yokohamie, czyli ponad 2h jazdy shinkansenem. Ja i Luby mamy niezwykłą przyjemność pracować w soboty, wiec by nie tracić czasu w niedziele rano, załadowaliśmy się w pierwszy pociąg po pracy. Z dworca, spod którego odebrała nas mama Lubego było jeszcze 30 min jazdy samochodem. Jak przyjechaliśmy na miejsce, to było już po 21 i zmordowani dorwaliśmy się do kolacji. (czy wspominałam już, ze Luby ma prędkość jedzenia jak dobrej jakość zasysający odkurzacz?) Na kolacje była ryba buri (jedna z moich ulubionych!), sałatka, gotowana dynia, zupa miso, ryz i warzywa ze smażonym tofu.
Zazwyczaj, gdy para jeszcze przed ślubem zostaje na noc w domu rodziców, dostają oddzielne pokoje i na to byłam przygotowana. Ku mojemu zdziwieniu zakwaterowani zostaliśmy na parterze w oddzielonym mieszkanku wewnątrz domu. Mieszkanko miało sypialnie, szafy, stolik, telewizor, kanapę, w pełni wyposażona łazienkę (poza pralka) i kuchnie. Widać było, ze pomieszczenie służyło do przechowywania rzeczy, bo po tym jak wszystkie dzieci wyprowadziły, nikt tam już nie mieszkał. W łazience czekała na nas wanna pełna cieplej wody (auto utrzymywanie temperatury wody w wannie), a sam prysznic miał wszystkie potrzebne kosmetyki i myjki. A to jeszcze nie koniec, do tego dostałam nawet specjalna piżamę dla gości i oczywiście Luby tez miał wszystko naszykowane, łącznie z bielizna na zmianę.
Z racji, ze przyjechaliśmy w sobotę, cala niedziele mieliśmy wolna. Po wszamaniu śniadania (pieczona makrela, sałatka, warzywa ze smażonym tofu, zupa miso, ryz i grejpfrut) miałam lekcje gotowania u teściowej. Nauczyła mnie robić dobry bulion rybny i wyjaśniła trochę podstaw kuchni japońskiej (nareszcie wiem czym się rożni bulion ichibandashi od nibandashi i kiedy którego używać!) i razem na lunch przygotowałyśmy pieczona makrele (znowu! ale była nam potrzebny do nauki), gotowanego w bulionie bakłażana, smażone tofu i soba udon (makaron gryczany soba w zupie udon.
Po południu udaliśmy się na spacer do zoo, które słynie z bardzo rozległego terenu. Sporo atrakcji i placów zabaw dla dzieci, a także miejsce na piknik i cześć parkowa zaowocowała tym, ze było tam dużo rodzin z pociechami, które krzyczały i biegały we wszystkich kierunkach. Po obejrzeniu okapi, małp, lwic, niedźwiedzi, fok itp. zmordowani spacerem wróciliśmy do domu. I już trzeba było zbierać się do wyjścia na kolacje z rodzicami. Tym razem było sushi (i znowu ryby!).
W poniedziałek mieliśmy zwiedzać Yokohame, ale z racji, ze zbliżał się tajfun, musiałam zdecydować, czy jadę przed (wcześnie po południu) czy po (następnego dnia pierwszym pociągiem i spóźnić się do pracy 30 min). Dodatkowo w południe mieliśmy lunch z rodzicami i rodzeństwem Lubego w restauracji specjalizującej się w tofu (znowu ryby!) Końcem końców, zdecydowałam się wracać od razu po lunchu. Shinkanseny jeszcze jeździły, ale wszystkie pociągi w Kansai miały przestać kursować po godzinie 16. Zadowolona wsiadłam w pociąg przed 14, bo wiedziałam, ze dojadę do Maibara przed 16, a stamtąd tylko jedna stacja zwykłym pociągiem do Hikone.
Shinkansen dojeżdża do mojej stacji, a tam, o zgrozo, z głośników płynie: w dniu dzisiejszym zakończyliśmy operacje pociągów w kierunku Hikone (następnego dnia dowiedziałam się, ze pociągi przestały jeździć już po piętnastej). Na stacji ja i tłumy ludzi, które nie bardzo wiedza co ze sobą zrobić. Pozostaje taksówka, mi i setce innych ludzi, po których nie ma kto wyjechać na stacje. Szybko rozważam gdzie lepiej, lewym shinkansenowym wyjściem ze stacji, gdzie udała się większość ludzi, ale tez jest więcej taksówek, czy prawym wyjściem, gdzie nic nie ma poza postojem taksówek i przystankiem autobusowym. Wybrałam prawa stronę. Biegiem na postój taksówek (przewiduje w wyobraźni co się będzie działo i widzę się nocującą na dworcu), a tam już ogonek na 10 osób (jedna taksówka na 10 minut jak przyjedzie to i tak 100 minut czekania!)
I w tym momencie los nade mna czuwal. Podjechala taksowka i wsiadajaca do niej dziewczyna zaczela sie pytac, czy ktos nie chce jechac w kierunku Kawase. W moim kierunku!!! Dwie minuty później, w trzy laski siedziałyśmy już w taksówce śmiejąc się, jakie to miałyśmy szczęście, a niespełna 20 minut później byłam w domu.
Kilka godzin pozniej nad Hikone przeszedl tajfun, ale jak to zwykle bywa w Hikone, nie wiele sie dzialo.