30 kwietnia 2013
Niektorym juz sie zaczal Zloty Tydzien, czyli japonska majowka. A niektorzy musza siedziec w pracy i maja wolne dopiero od piatku (czyli na przyklad ja...).
Dobre chociaz to, ze poniedzialek byl dniem wolnym od pracy z okazji Dnia Showa (vel. urodziny poprzedniego cesarza). 3-ciego maja bedzie Dzien Konstytucji, 4-tego maja Dzien Zieleni, 5-tego maja Dzien Dziecka (ktory tak naprawde jest dniem chlopcow) i 6-tego maja Swieto Zastepcze (w zamian za to, ze poprzednie swieta wypadaja w weekend).

A skoro zbliza sie dzien dzecka, ktorego symbolem sa karpie wywieszane na dachach domow/slupach i symbolizujace ilosc meskich potomkow w domu, moja lokalna piekarnia piecze z tej okazji takie cuda:

Jedna z nadzieniem czekoladowym, a druga z nadzieniem zapewne kastardowym (cos a la budyn).
Nie jadam takich rzeczy, ale za pewne sa bardzo slodkie.
23 kwietnia 2013
Wielkimi krokami zbilza sie Golden Week, czyli japonska majowka. W tym roku szczescie nie dopisalo, bo dni wolnych tylko 4. Wolny jest tez w prawdzie poniedzialek, ale co z tego, skoro wtorek-czwartek do pracy? Nie wspominajac juz, ze Luby zostawil mnie sama na cale dwa tygodnie i polecial na egzaminy i konferencje do USA.
Ale do weekendu jeszcze tydzien, wiec pare slow o poprzedniej niedzieli. Wybralysmy sie z Ma (moja chinska znajoma, ta z ktora bylam w Tokyo na finalach konkursu kimon) na sushi z tasmociagu.

Monitor, gdzie mozna zamowic sobie co sie chce menu i a zamowienie zostanie przyslane tasmociagiem lub przyniesone, wszystko oczywiscie swiezo przygotowane.

Jada sushi kolorowe tasmociagiem (to w kartonikach to soczek mango).

 A na deser wielki puchar mleczno-truskawkowy. Byly mrozone truskawki, lody trsukawkowe polane sosem truskawkowym, ciasto biszkoptowe, jakies chrupki, krem a la bita smietana i pudding na samym dole. Pychota!

Co do prawa jazdy, to okazalo sie w poniedzialek, ze nie doczytalam na stronie, ze trzeba sie wpierw umowic telefonicznie. W zwiazku z tym wizyte zamowilam na 17 maja, co by miec wystarczajaca ilosc czasu do pocwiczenia jazdy.
21 kwietnia 2013
W okół zamku w Hikone.











Ta mała oświetlona ciapka, to właśnie zamek w Hikone, a raczej jego ostatnie piętro. Zamek (jako jeden z czterech w całej Japonii) znajduje się na liście dziedzictwa narodowego i pozostaje w niezmienionym kształcie od zakończenia jego budowy w 1622 roku.


Oprócz samego zamku (pusty w środku) można zwiedzić także warownie (także pusta w środku), muzeum ze sceną teatru No, strojami, instrumentami itp., oraz ogrody. Jeśli ktoś wybiera się do Kansai, to warto zrobić sobie pół dniową wycieczkę tutaj, zwłaszcza, że to tylko godzinę jazdy pociągiem, a latem dużo chłodniej niż w Kyoto czy Osace. Poza kompleksem zamkowym (wstęp to około 1000 jenów) jest jeszcze ulica Zamkowa (キャッスルロード) pełna stylowych sklepików z pamiątkami i knajpkami. Jedna z must-buy pamiątek jest oczywiście gadżet z maskotką Hikone, czyli creepy-kotkiem Hikonyan.

19 kwietnia 2013
Wczoraj po pracy mialam pierwsze jazdy. Lekcje mialam o 19:10, wiec po pracy smigusiem do szkoly jazdy. Tam zaplacilam, dostalam numerek i taki kikut z mangesami z napisem "w trakcie cwiczen", ktory przyczepia sie na dach samochodu:



Lekcja trwala 50 minut i polegala na jezdzeniu po placu, ktory symulowal ulice. Byly tam swiatla, ulice glowne, podporzadkowane, szerokie, waskie. Nawet tory byly (bo w Japonii przed przejazdem kolejowym trzeba sie zatrzymac, otworzyc okno i nasluchiwac czy pociag nie jedzie. Szkoda tylko, ze nigdy nie widzialam jeszcze nikogo robiacego to w praktyce, a przez tory przejezdzam codziennie dwukrotnie). Nauka jazdy poszla nadzwyczaj dobrze i widze swoje szanse na zdanie egzaminu za pierwszym podejsciem. Tanio nie jest, bo 5,700 jenow za lekcje (okolo 180 zl). Jednak jak policze ile bedzie kosztowal mnie jednorazowy wypad na egzamin, to wyjdzie mi, wliczajac w to dojazd i to co potraca mi z pensji za zwolnienie sie z pracy, 3 lub 4 razy wiecej.
Nastepnym krokiem bedzie pojechanie do centrum egzaminacyjnego w Moriyama i zlozenie podania o zamiane prawa jazdy wraz ze wszystkimi wymaganymi dokumentami. Problemem jest plota, ktora uslyszalam juz od kilku Polakow, ze wymagaja zaswiadczenie o jezdzie bezwypadkowej z Polski. Ja takie zaswiadczenie mam (tzn. o braku punktow karnych), ale wydane ono bylo w styczniu 2012. Nie mowiac juz o tym, ze jest po Polsku i nie bardzo chce mi sie latac za tlumaczeniem tego. Na stronie nie wspiminaja nic o zadnych dodatkowych dokumentach, wiec moze uda mi sie wyklocic lub w najgorszym wypadku doniesc papier w dniu egzaminu.
Jak na razie musze zabrac ze soba: paszport, polskie prawo jazdy, tlumaczenie prawa jazdy, miedzynarodowe prawo jazdy, karte obcokrajowca, certyfikat rejestracji miejsca zamieszkania (nie wiem na jakiego grzyba im to, moj adres jest wpisany w karcie obcojkrajowca), zdjecia, podanie o zmianie prawa jazdy i chyba tyle, uff! Co i jak poszlo dam znac po wtorku!

A teraz przyjemniejsza czesc wpisu, czyli powyciagalam zdjecia z iPhona.

Fanta o smaku brzoskwiniowym i fanta w retro butelce o smaku winogron. Z zasady nie kupuje bo bardzo slodkie.

Migdalowe miekkie kulki. Spoko byly.

Pocky w wersji misia z Kumamoto o smaku mlecznego kakao. Srednie, drugi raz nie kupie.

Takie dwie torebki byly w srodku.

Ciasteczka Oreo w wersji miekkiej z nadzieniem o smaku zielonej herbaty z mlekiem. Nie kupilam, ale jak beda jeszcze to przywioze w sierpinu do Polski.

Ostatnio nosze sie z zamiarem zrobienia jakiegos wiekszego wpisu lub serii o japonskim pieczywie. A jest o czym pisac! Jako przedsmak - bulka z nadzieniem ze slodkiej fasoli o trzech smakach:  slodkiego ziemniaka, zielonej herbaty i sakury.

I na koniec pudding z mango do picia. Bardziej przypomina galaretke, ale przynajmniej smaczne. I ma tylko 50 kalorii (tak, pije takie rzeczy by potem moc zjesc wyzej pokazana bule bez wyrzutow sumienia!)
Maja jeszcze smaki bananowe i brzoskwiniowe, ale sa albo mdle albo za slodkie.

I to na razie na tyle. Mam nadzieje, ze w weekend uda mi sie wrzucic fotki z Hikone. Mam je na duzym aparacie, a wpisy w tygodniu robie bedac w pracy, wiec nie da sie tego pogodzic.

Pozdrawiam i zycze milego weekendu. Tutaj bedzie zimno i deszczowe, wiec niech chociaz u was duzo slonca!

PS. Co do wiecej zdjec z kimonami. Nie mam zdjec z samego konkursu. Mam pare z garderoby, ale w wiekszosci sa nie ostre, bo stuletnie nauczycielki, ktore nam pomagaly nie dokonca znaly sie na robieniu zdjec smartfonem.
17 kwietnia 2013
Moze niektorzy wiedza, inni moze nie, ze wygralam regionalne zawody (regionu Kansai) w zakladaniu kimona w grupie obcokrajowcow. Sprawa nie byla trudna, bo liczacych sie zawodniczek byly 4, a miejsca na podium 3. Ale od poczatku.
A sam poczatek zdarzen laczy sie z moim przyjacielem-Polakiem, wtedy mieszkajacym jeszcze 15 min drogi rowerem ode mnie. Byl on wtedy wolontariuszem w stowarzyszeniu non-profit Hikone VOICE i mnie do tego stowarzyszenia wkrecil. Niestety szybko okazalo sie to kompletna klapa, bo 90% wydarzen organizowanych przez babcie (tak, glownie do tego stowarzyszenia naleza hikonskie babcie) jest w godzinach  mojej pracy. Jedyna pociecha bylo to, ze jedna z tych babc jest nauczycielka gry na koto i w ten sposob zaczelam pobierac lekcje gry na tym instrumencie. Ale wracajac do kimona. Dostalam kiedys telefon od jednej z hikonskich babc, ze jakas tam znajoma poszukuje kogos na jakis konkurs kimon. Ja sobie pomyslalam, ze mam byc modelka czy cos w tym stylu i sie zgodzilam na przekazanie namiarow kontaktowych do mnie.

Czas mijal, a ja o calej sprawie z kimonem zapomnialam myslac, ze jest juz dawno nieaktualna. A tu nagle dzwoni telefon od tej babeczki od kimona z przeprosinami, ze tak pozno sie ze mna kontaktuje, ale za 2 miesiace z hakiem jest konkurs ZAKLADANIA kimona i czy sie raz dwa nie nauczylabym tego robic i nie wystapila, bo brakuje im chetnych do grupy obcokrajowcow. I czy moge juz zaraz natychmiast jechac na lekcje do wielkiej mistrzyni. Ja stwierdzilam, ok, spoko, moze byc ciekawie. Wielka mistrzyni okazala sie miec z 70 lub 80 lat (chcociaz bym sie nie zdziwila za bardzo jakby miala 90), ale wciaz gibka i zwinna z niej babka. Cwiczenia u niej sa bezplatne, ale trzeba zaplacic 500 jenow za tak zwana oplate za prad (klimatyzator). Osob na warsztatach bylo kilka i tak naprawde to nie wiele sie nauczylam tego dnia, chociaz przesiedzialam tam ponad 4 godziny.

Potem szybko okazalo sie, ze wielka mistrzyni jest zbyt zajeta (albowiem jest ona szycha w swiecie kimon) i zostalam powierzona kobitce, ktora jest jej uczennica (tej, ktora do mnie dzwonila na poczatku). Ta uczennica to tez niebyle kto, bo posiadala najwyzszy stopen wtajemniczenia w zakladaniu kimon i dziala w organizacji kimon (tej ktora organizuje konkurs i ktorej szefuje wielka mistrzyni). I od tej pory nauki pobieralam w domu pani M. Owa pani M ma okolo 50 lat (wlasnie urodzil sie jej pierwszy wnuk), ale wciaz jest bardzo atrakcyjna. Wypozyczyla mi za darmo swoje jedwabne kimono z czasow mlodosci oraaz inne, niezbedne akcesoria. A ze mieszkala dosc daleko, to przyjezdzala po mnie przed lekcja samochodem, a potem odwozila mnie do domu. Pani M. pobiera takze nauki z podowania herbaty i tradycyjnych japonskich manier.

I w ten oto sposob zajelam 1. miejsce w grupie obcokrajowcow na konkursie zakladania kimona i pojechalam na finaly do Tokyo wraz z dziewczynami z 2. i 3. miejsca. A finaly odbywaly sie w niebyle miejscu, bo w samym NHK Hall, tam gdzie odbywaja rozne wazne koncerty i Kohaku Utagassen, conoworoczny program muzyczny, w ktorym biala (meska) i czerwona (damska) druzyna walcza na piosenki. (Na marginesie, nie mam pojecia skad stowarzyszenie kimon ma tak gruba kase by wynajac tak droga sale. A moze to pralnia brudnych pieniedzy?! ;))

Mialam tego farta, ze jako zdobywczyni 1. miejsca zwrocono mi koszty dojazdu (shinkansen w obie strony to bagatela 800 zl). Koszty noclegu wszystkim uczestniczkom i uczestnikom pokrywal w polowie organizator konkursu. Hotele znajodowaly sie blisko miejsca konkursu, w samym centrum stolicy, a wiec tanie nie byly. Z wlasnej kieszeni trzeba bylo doplacic 6 tys. jenow (okolo 190 zl). Chociaz konkurs zaczynal sie o 12, grupa obcokrajowcow, meska, szkolna (t.j. grupowa) oraz dzieci miala proby od 9 rano, wiec przyjazd tego samego dnia byl wykluczony. Problem byl takze z fryzurami. Zrobienie ich na miejscu przez stylistow zaproszonych specjalnie na konkurs kosztowal 12 tys. jenow (okolo 380 zl). Ja i dziewczyna, ktora zajela 2. miejsce postanowilysme zrobic to o ponad polowe taniej w Hikone w sobote rano. Zrobienie fryzury o dzien wczesniej oznaczalo niestety jedno - spanie na krzesle lub w podobnej pozycji, co by jej nie zburzyc. Problemem okazala sie tez pogoda. Wialo, padalo a na noc zapowiadano ulewe. Tak wiec z Tokyo sobie za bardzo nie skorzystalysmy. Okolo 15 bylysmy zmuszone do wycofania sie do hotelu. W drodze powrotnej zaopatrzylysmy sie we wszystko co potrzebne do przezycia, wlaczajac energy drinki na dzien nastepny i gry do zabicia nudy na wieczor.

Shibuya

Hachiko

Taki autobus napotkalam w centrum


Na kolacje wymyslilysmy sobie z kolezanka pizze dostarczona do pokoju (w pokoju byla ulotka z menu), ale po krotkim telefonie okazalo sie, ze czas oczekiwania wynosi prawie 2 godziny (a fe, Tokyo! U mnie na wsi dowoaza w pol godziny), wiec slicznie pani podziekowalysmy i postanowilysme zbadac co oferuja restauracje w podziemiach hotelu. Jedyna z nich byla chinska knajpa (gdzie stolowala sie chyba wieksza czesc uczestniczek konkursu - mozna bylo poznac po fryzurach), a jako ze moja wspoltowearzyszka pochodzi z kraju Srodka, to za bardzo wyboru nie mialam. Na szczescie jedzenie okazalo sie bardzo smaczne i najwyrazniej nie dodali do niego zbyt duzo glutaminanu sodu, bo moj zoladek przyjal wszystkie dania nadzwyczaj dobrze.

Smazona wieprzywina z papryka

Smazony ryz z baklazanem

Pudding mango


Oczywiscie najwiekszy problem byl ze spaniem. Spalysmy (a raczej drzemalysmy) lezac na brzuchu z czolami opartymi na rekach. Nie powiem, zeby ktoras z nas sie wyspala.
W hotelu od 6 rano bylo dostepne sniadanie - szewedzki stol z japonskimi potrawami i jakas namiastka potraw zachodnich. Nie bylo super smaczne, ale jadalne. Niektore uczestniczki przybyly juz na sniadanie w kimonach (nie mam pojecia po co, chyba tylko po to by cwiczyc nerwy i awaryjna sytuacje pod tytulem co sie stanie jak pobrudze konkursowe kimono za kilka tysiecy zlotych ketchupem).



Po sniadaniu szybko poprawka fryzur, makijac i hop w kimona. I smigiem, tzn. takim smigiem na jakie pozwala kimono i ciagnieta za soba walizka, do NHK Hall na probe.


Proba dzieci (tak, po lewej stronie jest flaga Polski!)


Sala nie wydawala sie az tak duza, ale za to scena sie ruszala! Wsiadalysmy za kulisami, a potem razem ze scena wyjezdzamy przed widownie na srodek. Co jeszcze zwracalo uwage, to to, ze w piwniach byly 2 pietra tylko z przebieralniami. Oczywiscie my mielismy pokoj polozony najdalej od sceny...

Konkurs zaczal sie okolo 12 i trwal do 16:30. Mial trwac do 16, ale mielismy polgodzinna obsuwe. Najpierw byla kategoria dziewczat (a bylo ich chyba ze 100), potem dziecieca, meska, nasza i na koncu szkol. Na kazda kategorie przewidzane bylo 20 minut, od wjazdu na scene do zjazdu ze sceny. W tym czasie trzeba bylo: zlozyc pas obi, rozwiazac kimono, zawiazac kimono, zalozyc/zawiazac pas obi, zalozyc zori (sandalki) i przejsc na brzeg sceny. Czas perfekcyjny to 6 minut, mi zajelo okolo 8, ale i tak jeszcze sporo dziewczyn bylo jeszcze w lesie.

Na koniec najciekawsza czesc, czyli wyniki. Nie wygralam. Nie zajelam zadnego miejsca. Panie, ktore nam pomagaly w przebieralni twierdzily, ze to przez pecha wylacznie. Prawda jest taka, ze mialam za krotkie wlosy by zrobic sobie tradycyjna fryzure tak jak pozostale kandydatki. Dobre strony sa takie, ze jakbym wygrala, to bym: a) dostala niezbyt piekne trofeum o wyskosci metra, ktorego nie mialabym gdzie postawic, b) musiala zostac na wywiad i sesje zdjeciowa i w rezultacie wracalabym ostatnim pociagiem. A nastepnego dnia rano do pracy. Tak wiec nie zaluje. Szkoda tylko, ze jako zwyciezczyni finalow regionalnych nie moge brac udzialu w konkursie w przyszlym roku. Dopiero w tym za dwa lata.
I w ten sposob chwilowo konczy sie moja przygoda z kimonem, a co bedzie dalej - zobaczymy.

Z wiesci innych, parafialnych - bylam ogladac noca sakure u mnie na wsi, wzielam aparat, porobilam zdjecia, wiec cos wrzuce tutaj niedlugo.

To by bylo na tyle. Cieszcie sie wiosna, kochani!

12 kwietnia 2013
Wpis mial byc o konkursie kimon, ale naszlo mnie na wspominki, wiec pierwotny temat bedzie musial poczekac do nastepnej notki. W styczniu minal rok, odkad zaczelam prace w japonskiej firmie i zaczelam wyliczac, co sie zmienilo i jak to bylo przez ten czas.

1. Dom
Mieszkam caly czas w tym samym miejscu, na 9 pietrze w 10-cio pietrowym bloku. Jak sie wprowadzilam to nie mialam nic oprocz pozostalosci po praktykach, czyli garnka do gotowania ryzu, futonu (japonski materac do spania na podlodze) i dwoch zestawow kubkow, talerzy i sztuccow. Moje mieszkanie (a raczej pokoj, 28 m2 z mozliwoscia oddzielenia kuchni od sypialni suwanymi drzwiami) bylo wyposazone jak tradycyjne mieszkanie pod wynajem, czyli w prawie nic. Mialo klimatyzator, wbudowana w sciane szafe, mala kuchnie (bez palnika), toalete i lazienke (bez pralki) oraz szafke na buty w przedpokoju. Jak tylko przyjechalam, to kupilam co moglam, czyli pralke, lodowke, palnik, mikrofalo-piekarnik, lozko i kotatsu (stol z grzejnikiem pod blatem by sobie nogi grzac). Ale mimo tych podstawowych mebli i tak bylo nieprzytulnie i obco (maly metraz tez dzialal depresyjnie). Obecnie moge sie pochwalic telewizorem, szafkami na ksiazki, szafka z szufladami, zaslonami i duperelami, ktore sprawiaja, ze jakos da sie mieszkac. Do kupienia zostal mi tylko stol, taki, do ktorego mozna usiasc na kszesle, a nie na podlodze.
Marzy mi sie tez samochod, co by wreszcie uzyskac wolnosc od pociagow jezdzacych raz na pol godziny. Zaczelam robic prawo jazdy i w przyszlym tygodniu mam pierwsza probna jazde za kolkiem. Ale o tym wiecej juz po fakcie.

2. Praca
Mam w pracy coraz wiecej obowiazkow. Duzo mi latwiej z jezykiem japonskim, ale japonczycy sie czasami ze mnie smieja, ze mowie w lokalnym dialekcie. Obecnie rozumiem okolo 95% rozmow biznesowych i okolo 90% tego, co mowi sie w biurze w czasie przerwy od pracy (dialekt z mojej wsi jest wciaz dla mnie troche tajemnica). Po ponad roku orientuje sie co i jak, ale wciaz czuje duze, duze braki wiedzy.
Do pracy wciaz zasuwam rowerem i pociagiem (i znowu rowerem) i o ile jest to przyjemne w pogodne dni, to w deszcz, snieg lub zawieruche juz nie bardzo. I dlatego plan zakupu samochodu. Plan jest by zdazyc przed kolejna zima i na szczescie szansa na wcielenie go jest calkiem spora.

3. Czas wolny
Tutaj chyba zmienilo sie najwiecej. Chodze na silownie, tancze yosakoi (dwa razy tanczylam przed pbulicznoscia), gram na instrumencie koto (jeden krotki wystep), ucze sie zakladac kimono (wzielam udzial w konkursie regionalnym i po zwyciestwie pojechalam do Tokyo na finaly). Poza tym poznalam Lubego, ktory chociaz jest ostatnio potwornie zajety, to i tak znajduje dla mnie czas. Schudlam 3 kilo i przytylam znowu 2 (dziekuje ci Ameryko!). Dorobilam sie blizszych i dalszych przyjaciol roznych narodowosci (chociaz i tak najbardziej tesknie za tymi w Polsce!).

Duzo sie zmnienilo. Niewiele zostalo z samotnej dziewczynki, ktora pierwszej nocy zamiast spac miala lzy w oczach i jedno zdanie w glowie: po co tu przyjechalam!?!?! Jak ze wszystkim, poczatki sa trudne, zwlaszcza jak zaczyna sie zycie w innym kraju. Ja nie dalabym rady, gdyby nie moja firma, ktora zastepuje mi potroszku tutaj rodzine.

Dla tych, co mysla o przeprowadzce albo sa w jej toku. Nie poddawajcie sie! Bedzie ciezko, bedzie tysiac dziwnych rzeczy, ktorych rozumiecie, ale warto walczyc.
9 kwietnia 2013
W Hikone wreszcie zakwitly wisnie! Zamek wyglada przepieknie. Mam nadzieje, ze kwiaty utrzymaja sie do niedzieli to wezme aparat i pojade robic zdjecia. W Hikone wieja dosc silne wiatry, wiec nie ma gwarancji, ze kwiaty sie dlugo utrzymaja. Na szczescie ma nie padac caly tydzien.
A jak na razie 3 zdjecia w prezencie od Lubego.




A tutaj pare zdjec z podrozy sluzbowej do Himeji. W drodze powrotnej podjechalismy zobaczyc zamek. Zamek jest w renowacji, wiec guzik zobaczylismy i tylko w korki wpadlismy, wiec nam sie nawet nie chcialo szukac miejsca parkingowego. 

Na japonskiej autorstradzie. Dojechac nia mozna nawet do mnie na wies.

Pikny zamek w Himeji




Jedno z bocnych wejsc do zamkowego parku

A ludzi i tak bylo duzo.

Gdzies w service area przy autostradzie w czasie drogi powrotnej.

Wielka polka z miejscowymi smakolykami.





Lody zrobione z mleka z gory Rokko. Pyszne byly.

Nie pytajcie mnie to co za szkaractwo. Postawili kiedys w Osace na jakies tam EXPO i tak zostalo.
4 kwietnia 2013
Wisnie (zwane po japonsku sakura) zakwitly i u mnie. W Hikone dopiero teraz, prawie 2 tygodnie pozniej niz w Tokyo. W Kyoto w pelnym rozkwicie byly w miniony weekend. A ze data idealnie pokrywala sie z Wielkanoca, poszlismy z Lubym jesc mazurka pod sakurka. I tu pierwsza zla wiadomosc - z racji randki znowu nie wzielam aparatu ze soba, zdjecia sa niestety w jakosci iphonowej. Druga zla wiadomosc: wyglada na to, ze ja i moj Luby jestesmy dziecmi deszczu, bo ostatnio zawsze pada w dzien, w ktorym sie widzimy. Tym razem nie padalo, ale bylo caly czas pochmurno i szaroburo. Co oznacza, ze zdjecia tez sa troche szarobure.
Mimo marnej pogody plan podziwiania wisni byl ambitny. Zaczac od Srebrnego Pawilonu (Ginkaku-ji), ktory wprawdzie nie wiele wspolnego ma z wisnia, ale tuz obok niego zaczyna sie Sciezka Filozoficzna (Tetsugaku-no michi), czyli jedno z najbardziej popularnych miejsc na ogladanie sakury. Dalszy plan zakladal dojsc wieczorem do Kiyomizu-dera (Swiatynia Czystej Wody) i Koudai-ji (Swiatynia Koudai) na nocne ogladanie sakury. A po drodze napotkalisdmy pare rownie pieknych miejsc.

W drodze od przystanku do Ginkaku-ji.

Mozna bylo zobaczyc sporo osob w kimonach. Przyjzyjcie sie co ta pani robi z rekoma! Jeszcze jedna uwaga - nie bardzo moge rozszyfrowac jaki wzor ma ta Japonka na kimonie. Jezeli dobrze mi sie wydaje, ze sa to liscie klonow, to wlozenie takiego kimona wiosna jest spora wtopa.

Gdzie turysci tam i pamiotki. Wachlarze warte ponad 1000 jenow po 500 jenow (tak przyjamniej sie reklamuja).

A tu rozne marynowane warzywa i nie tylko.

Jak tylko przejdzie sie przez bramki widac Srebrny Pawilon. Bilet sa po 500 jenow. Probowalismy z Lubym policzyc ile maja dziennie z tego kasy. Zakladajac, ze przez godzine wejdzie 1000 osob, to maja dziennie ze sprzedazy biletow ponad 4 miliony jenow. Dzieki temu moga sobie przynajmniej pozwolic na czyste toalety i pana, ktory zajmuje sie strzyzeniem mchu nozyczkami (serio, byl taki!) Pozadne zdjecia Ginkaku-ji zrobilam jak bylam tam poprzednim razem, wiec w ramach odkurzania dysku, wstawie je tutaj kiedys.

Zagadka! Czy to kamien czy usypany piasek? Ciezko mi uwierzyc, ze byli by w stanie cos takiego codziennie usypywac, wiec sklaniam sie ku pierwszej opcji.


Widok na Kyoto.

Sciezka Filozoficzna. I tak przez okolo 30 minut.

 Przypadkiem znalezlismy oto takie piekne miejsce.

A dalej po drodze do parku Maruyama bylo drzewo z XII wieku.

To tez niedaleko parku Maruyama.

A w parku jak to w parku, laweczki i piwko.

Ludzi nie za duzo, pewnie ze wzgledu na brzydka pogode i pozna pore.

 W kierunku wyjscia z parku.

Po dotarciu do Higashiyamy, dzielnicy ze sklepami po drodze do Kiyomizu-dera, zrobil sie juz polmrok.

Wejscie do Kiyomizu-dera i bramka biletowa.





 Glowny pawilon Kiyomizu-dera. Nie widac go za bardzo na zdjeciu z racji slabego aparatu. I byly oczywiscie dzikie tlumy ludzi.



 W Koudai-ji bylo rownie pieknie, ale za to mniej tlocznie.




 

 Bambusowy mini-las.


Jak bede miala troche wolnego czasu w Majowke to odkopie stare, porzadne zdjecia z Kyoto.
Tymczasem zycze wszystkim udanego dnia. Niech wiosna wkrotce do was tez zawita!