Strony

31 lipca 2013

The wind rises, po seansie nowego filmu Ghibli

Byliśmy z Lubym w zeszły weekend na najnowszym filmie Miyazaki'ego "Kaze tachinu", czyli "The wind rises". Luby źle znosi gorące japońskie lato, więc chodzimy teraz więcej do kina.
Przyznam od razu, że na film bardziej chciałam iść ja, bardzo zachęcona trailerem i 3-godzinnym programem w telewizji traktującym o powstaniu filmu.



Czas na pierwsze wrażenia. Film jest zrobiony pięknie - kolory sceny, muzyka, wszystko tak jak powinno być. Po prostu Miyazaki w każdym calu. Luby narzekał na słabe podkłady głosowe, ale mi one nie przeszkadzały.
Brakowało mi trochę znajomości japońskiego, by zrozumieć wszystkie dialogi, ale dało rade bez tego.
Ale, oczywiście jest ale. Bez znajomosci historii Japonii ten film będzie w dużej mierze niezrozumiały. Drugie ale, film według mnie tylko dla doroslych. Dzieci będą sie nudzić. Trzecie ale, dla mnie za płytkie potraktowanie tematu i duże skoki czasowe w fabule. Niby jakiś romans w tle jest i po trailerze może się wydawać, iż będzie to jeden z głównych wątków. Nic bardziej mylnego! Czwarte ale, brakowało mi miyazakowskiego mistycyzmu i spirytualizmu. Chociaż film nie mówi wiele rzeczy wprost (to na plus), brakowało mi troche dawnego ducha. Piąte ale, nieważne jak pięknie film jest zrobiony, to trzeba lubić te klimaty.
Aby nie było, wielki plus za opowieść bez (w dużej mierze) postaci dzieci!

A jak jest odbierany film w Japonii? Po pierwsze, jest potwornie popularny. Co chwila w TV leci zapowiedź albo nadają jakiś specjalny program o studiu Ghibli. Plakaty i reklamy są dosłownie wszędzie obecne. Toho Cinema w Umedzie, gdzie byliśmy oglądać film gra go ponad 10 razy dziennie, co mniej wiecęj 40 minut. Sala była tak olbrzymia, że w Polsce takiej nie zdarzyło mi się widzieć. Siedzieliśmy z Lubym w rzędzie K, a i tak był to rzad w dolnej połowie sali. Miejsc w jednym rzędzie było na moje oko 50 lub 60. I co? Wszystkie miejsc zajęte! Chwała Lubemu, że kupił bilety dzień wcześniej przez internet.

Ostatnio nawet Newsweek pisze o filmie. Ale to nie film wzbudza takie poruszenie, ale wypowiedzi Miyazaki'ego na temat jego poglądów politycznych. Film trafi także na festiwal filmowy w Wenecji, o czym możecie przeczytać tutaj.

Podsumowując. Film mi się podobał. Uważam, ze trzymał poziom pod względem jakości czy muzyki, ale to nie były moje "klimaty". Lubemu film się średnio podobał, i stwierdził, że dla niego Miyazaki juz nic dobrego nie nakręci (właściwie to użył ostrzejszych słów, ale by nie wzbudzać kolejnej wojny "politycznej" zostańmy przy tej wersji).

To kto zamierza obejrzeć film? I jak myślicie, wyświetlą go w Polsce?

27 lipca 2013

Nowe znaczki!

Tak, mamy w pracy nowe znaczki. Jak dla mnie, to te są najładniejsze ze wszystkich, których używaliśmy dotychas (dla przypomnienia: były znaczki z Hello Kitty, misiami i Disney'em).

Jeden zestaw. Niestety zdjęcia nie oddają piękna znaczków.

Zbliżenie.


Poza tym jutro wybieramy się z Lubym do Umedy (centrum Osaki) na nowy film Mizayakiego - Kaze tachinu. Ciekawe, czy w ogóle dostaniemy bilety.

26 lipca 2013

Ulubione miejsce w Hikone

Jednym z moich ulubionych miejsce w mieście, w którym mieszkam jest ścieżka wzdłuż czegoś, co jest pozostałością po rzecze. Drzewa na około tworzą tunel, który daje przyjemny chłód w upalne dni. 




Może nie miejsce, ale też warte pokazania. Wieczorne niebo.

22 lipca 2013

Brzydki czy wspaniały?

Pokazuje to zdjęcie Lubemu. Robala upolowałam na tablicy ogłoszeń przed stacją w Hikone. Wielkość prawie 10 centymetrów. Tego typu robal skutecznie powstrzymywał mnie kiedyś przed przejściem przez ulicę, bo latał wokół pasów.


Mówię: look at this ugly, enormous bug! 
Luby odpowiada:  not ugly, magnificent!

No więc jaki jest dla was? Brzydki i wielki czy wspaniały?

20 lipca 2013

Wieczorem w Osace

Ten tydzień był dla mnie bardzo zabiegany, stąd późny wpis z zeszłego tygodnia.
Zabieganie wynikało z tego, że poniedziałek był dniem wolnym od pracy (Dzień Morza), a w piątek nie było mnie w biurze cały dzień, więc tygodniową pracę musiałam zrobić w 3 dni. Jakoś się udało i wreszcie nadszedł kolejny weekend.
A co się działo w zeszłą niedziele? Byliśmy z Lubym w kinie na After Earth. Film był tak beznadziejny, że aż zrobiliśmy ranking najgłupszych scen. Pierwsze miejsca nieodwołalnie zajęła scena z ptakiem ratującym Smitha Jr. Na szczęście tego dnia był w kinie dzień kina i wszystkie bilety zamiast 1,800 jenów były po 1,000.
Ale nie o filmie miało być, ale o Osace wieczorem.
Centrum Osaki nazywa się Umeda i składa się głównie z wielkich domów handlowych i stacji kolejowych. Obydwie stacje łączy sieć tuneli pełnych małych sklepików i knajpek, które są dla mnie nie do ogarnięcia. Na szczęście Luby się w nich jakoś orientuje. Po wyjęciu na powierzchnie wcale nie jest lepiej - plątanina uliczek ze sklepikami i knajpkami pomiędzy wielkimi sklepami i knajpami. Dodajcie do tego tłumy, tłumy ludzi i viola, wiecie jak wygląda centrum Osaki.

Jedna z małych uliczek. Same knajpy.


Jeden z symboli Osaki. Robią nawet słodycze z tym czymś.
   

Diabelski młyn w centrum. Jeden z co najmniej dwóch w Osace.


 W Umedzie jest także sklep Ghibli, do którego z Lubym często wstępujemy.
 
 Wielki Totoro za skromne 92,400 jenów.

I pełno mniejszych Totorów.





Nawet dla najmłodszych.


A to co znalazłam w oczekiwaniu na pociąg. Do nowych Star Warsów jeszcze szmat czasu, a tutaj już zaczyna się powoli kampania. Strach pomyśleć, co będzie zaraz przed premierą! Truskawkowe Pocky z D.V.

A na koniec słodycze z Biriken-san, tak, tym z paru zdjęć wyżej.


A z wieści "poza tym", to za 3 tygodnie lecę do Polski na tydzień i już się doczekać nie mogę! :)

10 lipca 2013

Żar tropików

Inni piszą to ja też! Skończyła się pora deszczowa (w Kansai deszcz może padał przez 2 lub 3 dni, nawet w TV mówili, że w Kansai pory deszczowej już raczej nie ma) i lato rozpoczęło się pełną gębą. A to oznacza codzienne temperatury 30C+ rano, w południe i wieczorem. W nocy (tj. około 2) temperatura łaskawie spada do 25C. Więc jak ktoś chce zobaczyć jak wygląda "piekło" to zapraszam na wakacje do Japonii. A zwłaszcza do Osaki, które swoimi rekordami temperaturami przebija obecnie nawet Tokyo. Wczoraj mówili, że było tam 37.5C (dzisiaj było już zaledwie 8 miastem co do gorącości).

A w związku z żarem tropików na zewnątrz, to mi się za bardzo ruszać nigdzie nie chcę. To i nie mam czym się za bardzo pochwalić. Nawet jeść mi się nie chce.

Ale żeby nie było tak smutno, to wygrzebałam jakieś stare foty... jedzenia! Chyba powinnam zmienić tytuł bloga na "jedzenie w Japonii". ;)
Przepraszam, jeśli jakieś zdjęcia się powtarzają, ale straciłam nad tym kontrolę.

Japońskie ptysie, po tutejszemu シュークリーム (shuu kuriimu), z francusko-angielskiego chou creme). Ten był z nadzieniem mlecznym i był taki sobie.

 Chlebki rożnych kształtów i rodzajów.
 
 


Dango, typowo japońskie słodycze, które jedliśmy z Lubym w nietypowo japońskiej kawiarni. Luby słodycz zachodnich (洋菓子, czyt. yougashi) nie lubi, a japońskie (和菓子, czyt. wagashi) wcina.
 

A to zrobione w jakimś sklepie z pamiątkami. Zawsze można zobaczyć jak takie ciastka wyglądają w środku.



Na koniec Pocky z kremem z matcha. Seria limitowana, więc już nie sprzedają.

3 lipca 2013

Niespodzianka w japońskiej TV

Jem rano śniadanie i jak zwykle oglądam newsy na NHK Osaka. Jednocześnie rzucam okiem na fejsbuka, jak co rano. A tu nagle do moich uszów dobiega znajome "radobansuka  coś tam coś tam, radobansuka coś tam". Podnoszę wzrok, patrzę, a tam nasza Radwańska!




Taka miła niespodzianka mnie spotkała na dobry początek dnia. :)

1 lipca 2013

Pierwszy raz na golfie

Nie wiem jak to się dzieje, ale Japończycy kochają grę w golfa. Każdy chodź raz grał lub ma wśród rodziny/bliskich znajomych kogoś, kto gra. I nie jest to tylko sport dla starych i bogatych.

I w sobotę dałam się namówić na takiego golfa po raz pierwszy. Oczywiście nie na prawdziwym polu, bo nie ma sensu płacić masę kasy jak się nawet nie wie jak trzymać poprawnie kij. M. (znajoma Chinka) wyciągnęła mnie do miejsca, gdzie się machanie kijem i walenie w piłki tylko ćwiczy. M. pod koniec roku wyprowadza się na 3 lata do USA, więc bardzo chciała nauczyć się grać przed wyjazdem.

Tak wygląda pole ćwiczebne.

A tak się stoi i wali kijem w piłkę. Wszystko do wypożyczenia na miejscu.

Przyznam szczerze, że było ciekawiej niż przypuszczałam. A że byłyśmy we dwie, obydwie zielone w temacie, to było śmiesznie.


A po wystrzelaniu 300 piłek, do domu przebrać się i na obiad do hiszpańskiej knajpy.
A następnego dnia tak nas bolały plecy, że ledwo się ruszałyśmy.

Z tego co pamiętam, w Polsce, poza mini golfem, to się ten sport za bardzo nie przyjął. Czy mam rację? I czy ktoś z was kiedyś próbował grać?