W poniedziałek (dzień wolny od pracy z okazji dnia szacunku dla ludzi starszych) przeszedł tajfun, w tym roku pierwszy, który doszedł aż do regionu Kansai i w sumie 18 ze wszystkich, które przyszły nad Japonią.
W Kansai najbardziej ucierpialo Kyoto, które częściowo zalało, a zwłaszcza Arashiyama. W Hikone ponoć też trochę ludzi ewaukowali, a mały potoczek zamienil sie w rwącą rzekę, ale poza tym nic się nie działo. Już dwa dni wcześniej było obrzydliwie duszno i wilgotno, a w niedziele druga połowę dnia lało. Tajfun przeszedł nad ranem, od około godziny 5. Po 10 już było po wszystkim, a powietrze zrobiło tak czyste i przyjemne, że miałam ochotę uwalić się na trawie w parku. Do tego świeża bryza i nareszcie nie-cholernie-gorace słońce.
Ale nie wszystkim było tak do śmiechu. Okazało się, że ziemia przy trakcji kolejowej do Kyoto się obsunęła (i w innych miejscach też) i pociągi nie jeżdżą. Na stacji nie wiedzą kiedy znowu coś ruszy i trzeba by było siedzieć i słuchać komunikatów by czegokolwiek się dowiedzieć. Ale że to w końcu Japonia, shinkanseny, mimo że poopóźniane, to dzielnie kursowały.
Linie na czerwono nie kursują. Linie na pomarańczowo mają opóźnienia
Jezioro Biwa też się przelało
Sierpień i wrzesień są miesiącami tajfunów, więc dla Japończyków to nic niezwykłego. Dzisiaj rano już wszystko wróciło do normy.