No i uleglam. Dosc pozno i mimo zaporu rekami i nogami, by nie brac w jakikolwiek sposob udzialu w tym wydarzeniu, a jednak sie nie udalo. Chodzi mi oczywiscie o Halloween i to co sie zaczylo dziac w polowie wrzesnia, czyli halloweenowa goraczka. Dyniowe ozdoby mozna bylo zobaczyc doslownie wszedzie, jak i ogloszenia dotyczace wydarzen zwiazanych mniej lub bardziej tematycznie.
A mi, poniewaz bylo mi szkoda pieniedzy i w dodatku zlapalam przeziebienie w pracy, udawalo sie jakos od tego uciec. Przynajmniej do dzisiaj rano, gdzie pod wplywem chwili, kupilam w konbini wielka paczke tego (lezy na laptopie):
A w srodku sa takie:
Ciasteczka calkiem smaczne i w 3 smakach: dyniowy, czekoladowym i bialo-czekoladowym. Zajadamy sie nimi wlasnie w biurze.
A, zapomnialabym, ze na poczatku pazdziernika w ramach mani kitkatowej kupilam:
Hallowen sie skonczylo, pora na swieta!
Zazdroszczę, że masz takie przysmaki pod nosem. Japonię najbardziej lubię za to, że mają pełno takich przysmaków i nie w różnych wariacjach. Najbardziej mnie Pocky grzeją i bardzo je chcę.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę :)
PS. Świetny blog :)
W Japonii mają nawet dyniowe Kit Katy? A u nas jedynie z masłem orzechowym z tych ciekawszych kiedyś był.
OdpowiedzUsuń