Na początek parę słów o tym czym jest yukata (浴衣). Dawniej strój ten był używany jako okrycie po kąpieli, obecnie również używa się go w tym celu (najczęściej w tradycyjnych hotelach), ale główne jego zastosowanie to, tłumacząc najprościej, coś a la letnia i mniej oficjalna wersja kimona. Kimono jako strój dość ciężki (kilka warstw), trudny do założenia (kilka warstw i wymyślne wiązanie pasa) i mocno ogrzewający (kilka warstw) nie nadaje się do noszenia latem (chociaż czasem widuje, jak to najwytrwalsze, lat 40+ Japonki, najczęściej zmierzające na jakąś uroczystość, w 40-stopniowym upale, ale bez jakichkolwiek objaw zmęczenia dumnie paradują w tym stroju). Dlatego yukata wykonana jest z cienkiej i przewiewnej bawełny i można ją nosić nawet na gołe ciało (chociaż nie polecam, bo wtedy trzeba było by po jednym noszeniu uprać i..... się zaczyna robić problem).
I po tym krótkim wyjaśnieniu wrócimy jednak do festiwalu yukat. Jak to na każdym japońskim festiwalu, nie mogło zabraknąć yatai, czyli stoisk z jedzeniem i nie tylko (więcej na ich temat można znaleźć na blogu Japonia bliżej: yatai). W tym celu zamknęli w mieście jedną z głównych ulic, ulicę Zamkową (キャッスルロード) i wzdłuż niej porozstawiano stoiska.
Jedną z atrakcji podczas festiwalu była loteria. Każdy, kto przyszedł ubrany w yukatę (lub jinbei, takie wdzianko ze spodenek i kurteczki częściej noszone przez dzieci niż dorosłych) mógł po zebraniu 3 z 6 stempelków wziąć udział w losowaniu jednej spośród 90 nagród (w tym nagrody pieniężne i sprzęt RTV). Kupony loterii miały kształt wachlarza. Na górze wydrukowany był numer, po prawej stronie rozkład atrakcji. Oczywiście ja nic nie wygrałam. ;)
Do godziny 19 trwał niedaleko koncert jakiś mało popularnych/dopiero debiutujących artystów. Bardzo przyjemnie było posłuchać.
Pozdrawiam!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCześć ;) Niedawno wpadłam na tego bloga i z niemym okrzykiem zaczynam go czytać. Bardzo mi się podoba ^^
OdpowiedzUsuńFajnie, że w małej miescince jest coś organizowane. W Polsce nie ma nic. Chyba, że Dzień jakiegoś Miasta. Wtedy koncerty i stoiska itp. Zresztą przecież wiesz ;P Ale nie jest tak kolorowo. Wybrałabym się, gdybym miała okazję. Nie wiem, jak te 40letnie Japonki wytrzymują w tych kimonach! Chyba są w nich ugotowane, jak ryż, który później jedzą! ;)
Świetny wpis i świetny festiwal - szkoda, że nie mogłam tam być. :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziekuje za komentarze :)
OdpowiedzUsuńTe nasze festyny miejscowe to tak troche jak nasze odpustowe jarmarki ;)
Mydlo i powidlo tez sprzedaja. ;)
QvaCio, nieprawda, że w Polsce nie ma nic. Niedawno w jednej ze wsi mojego powiatu odbył się Festiwal Ubijania Masła. Serio. Niestety nie byłam, ale pisali o tym sporo w lokalnej gazecie, więc chyba zabawa była przednia. :)
OdpowiedzUsuń