26 września 2012
Ostatnio mam straszna zawieruche, jak nie w pracy to w zyciu prywatnym i musicie mi wybaczyc ta chwile milczenia.

Wczoraj prawie caly dzien spedzilam w Osace na spotkaniu z klientem. Na szczescie nie sama, tylko z szefem i jednym starszym kolega z dzialu, wiec moja rola polegala glownie na usmiechaniu sie i przytakiwaniu. Upaly "dziekibogu" juz sie skonczyly, wiec podroz nie bylby taka straszna gdyby nie to, ze jechalismy 2 godziny zwyklym pociagiem ekspresowym (a nie ultraekspresowym - shinkansenem) i w ciagu dnia latalismy z jednej siedziby firmy do drugiej i wszystko bylo by ok, gdyby nie to, ze po pol godzinie takiego latania w butach na obcasach nogi zaczely mnie tak pobolewac, ze w drodze powrotnej to juz chcialam je sobie uciac.


W drodze. W gorze most a dolem przeprawa stateczkiem - za darmo.

A to dlatego, ze mostem przejscia nie ma.



Na szczescie nie bylo tak zle caly dzien, bo wieczorem zostalismy zaproszeni do malej suszarni z rewelacyjnym jedzeniem.


Jedno z miejsc, do ktorych na pewno sie wraca. Zwlaszcza, ze od wlasciciela sklepu dostalam w prezencie cale pudelko marynowanych cebulek-dymek, ktore podczas kolacji wychwalalam pod niebiosa i zjadlam ich az tyle, ze prawie mi sie zrobilo niedobrze.


Tamtejszy specjal - wegorz i omlet byly jeszcze cieple. Rewelacja nie do opisania,

 Do domu wrocilam ok 22:30 i mialam ochote polozyc sie jak stalam w przedpokoju i zasnac. Nie ma lekko, zwlaszcza, ze nastepnego dnia pobudka jak zwykle o 6 rano.... Uhh.....